Wydaje mi się, że właśnie skończyłam lekturę książki mocno niedocenionej. Nie słyszałam o niej, nie kojarzyłam okładki, ani autorki. Gdyby nie przypadek - przecena w księgarni, zapewne jeszcze długo żyłabym w niewiedzy. A przecież dla czytelnika, któremu spodobała się inna włoska książka o miłości - "Samotność liczb pierwszych" - "Równanie miłości" to uważam pozycja obowiązkowa.
Lea - trzydziestokilkuletnia Włoszka - ma prawie wszystko, czego można chcieć od życia: kochającego męża, życie jak w bajce w nowoczesnym i komfortowym Singapurze oraz nielimitowane pokłady czasu, który spędza na pisaniu swojej pierwszej powieści. Jeszcze kilka lat wcześniej była swoim własnym, wychudzonym cieniem. Tylko dzięki determinacji najlepszej przyjaciółki udało się jej przezwyciężyć nieco smutek towarzyszący zerwaniu kontaktów z osobą, którą w swoim życiu, Lea obdarzyła szczerym i jedynym w swoim rodzaju uczuciem. Giacomo był jej nauczycielem i kochankiem, ale nigdy w pełni nie odsłonił przed nią tajemnic swego serca. Nauczył ją jednak podstawowych praw fizyki, poprawił błędy w zeszytach z matematyki, a na studiach ponownie spotkali się, by odkryć sekrety literatury, która stała się dla nich wspólną pasją. Jednak po wydarzeniach z wakacji na greckiej wyspie zgłębiali ją oddzielnie. Do czasu...
Mimo pozorów szczęśliwego życia u boku męża, Lea marzy o niezależności. Pisze powieść, którą decyduje się wydać pewna włoska oficyna. Jest jednak jeden warunek - konieczny jest jej osobisty przyjazd do Włoch. Podróż okazuje się dla Lei zarówno szansą na rozwój kariery pisarskiej, jak i na uporządkowanie nigdy nie zamkniętych ostatecznie spraw między nią a chłopakiem, którego w głębi serca nigdy nie przestała kochać.
Powieść Simony Sparaco zaliczyłabym do literatury ambitnej, chociaż czyta się ją lekko i od początku do końca z zaciekawieniem. Bohaterowie wywołują ambiwalentne uczucia. "Niektóre miłości otwierają nowe przestrzenie, inne wypełniają sobą całą przestrzeń. Są miłości, które otwierają okna na oścież, wpuszczają do środka wiatr, deszcz, śnieg; są miłości, które pragną wyłącznie chronić, szczelnie osłaniać od wszelkich burz i zawirowań". Lea stała się bohaterką obydwu rodzajów miłości - jej spokojną przystanią był cierpliwy i w gruncie rzeczy czuły mąż Vittorio, a burzowym kochankiem - nieuporządkowany Giacomo. Chociaż nie wykluczam zaprezentowanej przez autorkę teorii miłości wiecznej skierowanej od początku do końca do jednej osoby, niezależnie od kolei losu kochanego i kochającego, to jednak Lea czasami wydawała mi się nieco zbyt obsesyjna. Giacomem również najchętniej bym potrząsnęła, a późniejszy wybór Vittoria sytuuje go w pierwszym rzędzie tych, których życiowym mottem jest zachowawczość. Mimo to, powieść bardzo mi się podobała, a zakończenie - naprawdę dobrze obmyślone, choć brak klasycznego happy endu. Polecam, uważam że warto przeczytać tę historię także ze względu na wiele wspaniałych przemyśleń i cytatów.