Ekowesele „ma być gender balance i vegan", choć z tym ostatnim nie zawsze jest tak łatwo. Ma być też domowa wódka, a sery i jajka muszą pochodzić ze wsi. Tak wymarzyli sobie Piotr i Ola, a na swoją uroczystość zaprosili spore grono znajomych artystów. „Przy wielkim stole kuchennym pisarze ipisarki, poeci ipoetki kroją, siekają, obierają." Pełno tutaj nazwisk, które chociażby czytelnicy Korporacji Ha! Art będę znać (ostatnio pisałam Wam o zbiorach opowiadań Shutego) i pełno takich, które dla większości będą zupełnie nowe, ale zostawiły już po sobie ślad w artstycznyn światku. W tej części wchodzimy w ich świat i możemy ich poznać lepiej, ale nie wiem, czy lepiej czyta się to wiedząc, o kogo chodzi, czy myśląc o nich jako o wymyślonych bohaterach.
A potem nadchodzi czas na podróż niemalże do serca Huculszczyzny. Do ukraińskiej wioski, gdzie „obok krów i koni mieszkają tu też ludzie". Za przewodnika robi Jurij, przyjaciel i poeta, który niektóre samogłoski przeciąga i zdarza mu się chociażby używać złej odmiany, co znajduje swoje odbicie na papierze, a to coraz bardziej lubiany przeze mnie zabieg. W domu nie ma wody, a dojazd do niego naznaczony jest cyckami, studniami i magielnicami, na których łatwo można zgubić koło. Poznajemy przyjacielskiego Miszę i wchodzimy z butami w świat tamtejszych ludzi. Pod koniec Ola mówi: „Dobrze, że tutaj przyjechaliśmy, bo ci Ukraińcy tacy dla nas anonimowi, jak pracują w Polsce, a tutaj od razu wiesz, kim jest Misza, jak gra na fujarce, jak żyje, jakie ma ozdoby w domu i że kawałek samolotu trzyma pod budynkiem". Myślę, że to najlepiej opisuję tę część książki i akurat ją czytałam z największą przyjemnością, bez mieszanych uczuć.
Sporo było tutaj uwag na temat kapitalizmu, trochę o sztuce i garść o wszystkim, co kojarzy się nam z lewicą. Ola nie żałowała angielskich wstawek, artyści mówili o swoich dziełach, a Jurij przedstawił Ukrainę w bardzo specyficzny sposób (typowy dla kogoś, kto wychował się w danej kulturze i kto żyje w niej na co dzień, ale jest przeciętnym obywatelem, nie przewodnikiem).
Piotr Marecki połączył powieść z dziennikiem z podróży. Każdy rozdział był krótki, przedstawia jedynie scenkę. W części trzeciej co kilka stron można zobaczyć zdjęcia, które sam autor wykonał.
Podoba mi się to, jak różne oceny zbiera ten tytuł w serwisie LubimyCzytac. Pojawiają się noty od jedynki do dziewiątki, a każda z nich zdaje się być w pełni uzasadniona. „Romantika" to bowiem tekst specyficzny, który jest dla równie specyficznej grupy odbiorców. Grupy, do której akurat ja się nie zaliczam, ale wciąż uznaję, że miło spędziłam czas, a po skończeniu lektury miałam ochotę urządzić własne ekowesele i odwiedzić Ukrainę.
Psst, „Romantika" zbudowana jest z trzech części, a częścią drugą jest właśnie ekowesele, ale z samej uroczystości zostało jedynie kilka zdań, bo autor wysłał tekst gością i po ich uwagach... Prawie całość musiała zostać wycięta. Zamiast tekstu najwięcej tutaj kropek i zabieg ten jest bardzo ciekawy!
Pssst, dałam tytułowi 5/10, ale przez ogromny szacunek to Piotra Mareckiego i to jak naturalnie wszystko przedstawił, ile szczerości w tekst wlał, naprawdę cieszę się, że książkę mam u siebie na półce.