Na samym wstępie chcemy bardzo podziękować Wydawnictwu Otwarte za możliwość zapoznania się z najnowszą książką Colleen Hoover – „Layla”, która miała swoją premierę 24 lutego.
Jak już wiecie jestem fanką twórczości Hoover, a co za tym idzie „Layla” była takim typowym must have, które prędzej czy później miało trafić do mojej skromnej kolekcji, którą sukcesywnie uzupełniam o kolejne tytuły. Nie wiedziałam czego dokładnie się spodziewać po tym tytule, bo nie da się ukryć, że romans z wątkami paranormalnymi w wykonaniu autorki to coś nowego, dlatego podchodziłam do tej książki ostrożnie. Wystarczyło jednak kilkanaście pierwszych stron, żebym przepadła. Jak zwykle otrzymałam historię, która wciągnęła mnie do reszty i nie pozwoliła na to, by oderwać się od niej na dłuższą chwilę, skutkiem czego było przeczytanie jej w jedno popołudnie, by móc wraz z głównymi bohaterami rozgryźć zagadkę domu, znajdującego się w samym sercu Stanów Zjednoczonych.
Przyznam szczerze, że spodziewałam się jednak czegoś innego jeśli chodzi o fabułę, jednak moje początkowe przypuszczenia spadły na drugi plan, kiedy zapoznałam się z prologiem tej książki i zrozumiałam, że będzie chodziło o coś więcej niż nawiedzony dom, czy duch zmarłej ukochanej. Zacznę jednak od bohaterów tej książki. Leeds bardzo mi się spodobał na samym początku tej historii. Miał w sobie to coś, co lubię w męskich postaciach. Nie inaczej było z Laylą, której światopogląd, roztrzepanie i przemyślenia wywoływały uśmiech. Nie da się ukryć, że dziewczyna ma wyjątkowe podejście do otaczającego ją świata oraz ludzi, a jej charakter potrafi urzec. Z czasem jednak stawała się irytująca, co na całe szczęście znalazło konkretne wytłumaczenie. Jest jeszcze Willow – zdecydowanie moja ulubiona postać pod względem tego jak została poprowadzona. To jak zachowywała się względem Leedsa i Layli bardzo mi się spodobało. Już samo to jak została ona przedstawiona, w jaki sposób o sobie opowiadała zostało doskonale opisane. Wątki paranormalne? Jestem tchórzem, dlatego nie powiem dreszczyk grozy był gdy czytałam o dziwnych zjawiskach, które zaczęły się dziać w pensjonacie, do którego trafili bohaterowie tej książki.
Jeśli zaś chodzi o samą fabułę, to spodobało mi się to, że cała książka przedstawiona jest w postaci wspomnień opowiadanych przez Leedsa, które obrazują całą historię jego związku z Laylą oraz w postaci wydarzeń aktualnych, które stopniowo naprowadzają nas na właściwy tor w rozwiązaniu tej zagadki. Co ważne zakończenie zaskakuje. Po wysnuciu licznych scenariuszy związanych z finałem „Layli” dostałam takie, którego nie brałam pod uwagę w ogóle. No nie wpadłam na to. Bardziej skłaniałam się jednak ku przyziemnym powodom całego zamieszania, jakie tam powstało. Jedyne co trochę mi nie zagrało to sposób, w jaki problem został rozwiązany, aczkolwiek ryzyko jakiego podjęli się bohaterowie i tak miało w sobie to coś i jedyne co mogę powiedzieć, to że mieli więcej szczęścia niż rozumu.
Reasumując, jeśli lubicie twórczość autorki, ale nie czujecie się w pełni przekonani co do tego, czy sięgnąć po ten paranormalny romans, to mogę śmiało stwierdzić, że nie ma się co zastanawiać. Jak zawsze jest dobrze. Nawet bardzo dobrze i chociaż w dalszym ciągu preferuję realne historie, to jeśli jeszcze kiedyś pojawi się coś w stylu „Layli” nie zawaham się po to sięgnąć!