Czy ktokolwiek mógł przewidzieć, że wesele na dworze brytyjskim skończy się wylądowaniem w torcie Pierwszego Syna Ameryki oraz księcia Walii? Kolejna kłótnia Alexa i Henry'ego kończy się kryzysem dyplomatycznym między państwami, a ocieplić sytuację może tylko udawana przyjaźń. Jeden wspólny dzień w zupełności jednak wystarczy, by udowodnić, że pozory mogą mylić, a fałszywa relacja stopniowo przerodzi się w piękne uczucie, które młodzi mężczyźni będę musieli ukrywać przed całym światem. Światem, w którym krok w krok za nimi podąża tłum paparazzi, tylko czekających na skandal.
🍃
Słyszałam wiele krzyków odnośnie tłumaczenia książki i już chyba każdy wie, jak wielkiego niedopatrzenia dopuściło się wydawnictwo, ale mimo tego dałam szansę tej historii przed wprowadzeniem poprawek. Nie znam oryginału, więc wiedziałam, że nie będę doszukiwała się różnic między wersją polską a angielską. Ciekawość natomiast była zbyt duża.
Lekkie i zabawne książki nie mają zwyczaju poruszać poważnych tematów. Jeszcze nie spotkałam się z autorką, która zrzuciłaby na siebie tyle pracy, by w tle pokazać nam politykę Stanów Zjednoczonych. Na pierwszym planie daje nam cudowną relację młodych mężczyzn, a wokół nich rozstrzygają się poważne tematy, które nie są zamiatane pod dywan czy spychane w cień. Alex marzy o tym, by kiedyś zostać politykiem, więc bierze aktywny udział w kampanii swojej matki, a Henry... Cóż. Henry jest księciem, którego życie od urodzenia było związane z władzą. Na obu spada ogromna odpowiedzialność i obaj starają się dać z siebie jak najwięcej, jednocześnie wciąż pielęgnując uczucie, które się między nimi rodzi. Podobało mi się, jak prawdopodobnie (tudzież logicznie) wszystko zostało poprowadzone. Nie spodziewałam się, że będzie to jedna z tych historii, w które czytelnik mógłby uwierzyć. Miła niespodzianka.
Nigdy nie jestem pewna, czy narracja to zasługa autora, czy tłumacza (w końcu bardzo różnie z tym bywa), ale ta tutaj to jak dla mnie nic specjalnego. Zdania czyta się szybko, więc to przyjemny styl, ale jednocześnie są tutaj fragmenty, przez które się skrzywiłam, bo były tak niezgrabne. Całość prezentuje się jednak przyzwoicie. Najważniejsze i najlepsze są tutaj relacje między bohaterami, ich rozmowy i przygody – i nie chodzi mi jedynie o dwójkę najważniejszych bohaterów, a również otaczających ich ludzi. Człowiek może się do nich przywiązać, zdecydowanie.
W podziękowaniach autorka napisała: „Nagle to, co miało być równoległym, trochę ironicznym wszechświatem, stało się eskapistyczną, łagodzącą traumę, alternatywą, ale realistyczną rzeczywistością. Nie był to świat idealny – nadal był jebany, ale trochę lepszy, odrobinę bardziej optymistyczny. Nie wiedziałam, czy poradzę sobie z tym zadaniem. Miałam nadzieję, że tak. I mam nadzieję, drogi czytelniku, że po lekturze tej książki odczuwasz to, co miałam nadzieję w tobie wskrzesić: iskrę radości i nadzieję, której potrzebowałeś.”. Te słowa zdają się być konieczną częścią recenzji, bo idealnie pokazują, co jest sednem tej powieści. W obecnych czasach ludzie wciąż na każdym kroku czują się zagrożeni, gdy pragną jedynie szczerze kochać. Po Obamie, który dla wielu był symbolem wolności, przyszedł czas Trumpa, który robi wiele świństw, a na swoim koncie ma chociażby szerzenie nienawiści. Chciałabym, naprawdę bym chciała, by rzeczywiście zamiast niego prezydentem USA była Claremont. By pierwsza kobieta wygrała wybory i dbała o interesy obywateli. By jej syn tworzył historię, która wielu osobom da siłę i nadzieję. Może to jedynie piękny sen, ale na moment mogłam żyć tym optymistycznym światem i jestem za to wdzięczna autorce. Osiągnęła swój cel. A w Polsce nadzieja to jedyne, co nam zostało.
🍃
„Gdy myślę o historii, zastanawiam się, w jaki sposób się w nią wpasuję. I ty też. Chciałbym, żeby ludzie nadal tak pisali.
Historia, co? Ale moglibyśmy stworzyć własną.”