Zastanawialiście się kiedyś, jak silne może być poczucie winy? Jak to jest codziennie budzić się i zasypiać w towarzystwie ogromnej złości i żalu? A dodatkowo głęboko wierzyć, że to, co spotkało ukochaną osobę, jest tylko i wyłącznie naszą winą?
Axel Troy to mężczyzna po bardzo traumatycznych przeżyciach, których doznał zaledwie rok wcześniej. Nie umiejąc, a przede wszystkim nie chcąc pogodzić się ze stratą ukochanej żony, pogrąża się w swoim osobistym cierpieniu, bólu i ogromnym żalu do samego siebie. Z dnia na dzień coraz bardziej otacza się murem, przez który nikt nie może się przebić i osuwa się w mrok. Jedynym uczuciem, które Axel wita jak prawdziwego przyjaciela jest FURIA, która stała się dla niego jedynym napędem do egzystencji. Troy stworzył jedyne i niepowtarzalne miejsce w mieście – klub, który stanowi odzwierciedlenie jego duszy i przyciąga tak samo zdesperowanych i zniechęconych do życia osób, jak on sam. W jego czeluściach zakazane są wszelkie objawy „szczęścia”, każdy musi być tak samo zdołowany, jak pozostali, każdy ma zatracać się w ciemności i beznadziejności. Pewnego dnia naprzeciwko tego osobliwego przybytku wyrasta kolorowa kwiaciarnia niczym tęczowy motyl, a jej właścicielką jest Sunday Rainbow, która z całą pewnością nie jest taką zwykłą i przeciętną dziewczyną, jakby się mogło wydawać. Czy wybuchowy Axel zaakceptuje takie barwne towarzystwo? Czy Sun dostrzeże coś w bezkresnym mroku otaczającym Troya? Co wyniknie z ich znajomości?
„Furiat” to książka, która od pierwszej strony wprowadza czytelnika w swoisty mroczny klimat. Przepełnią ją ogromny ból i bezradność, dobiega z niej cichutkie wołanie o pomoc, ale znajdziemy w niej również oddanie, lojalność, bezinteresowną pomoc i …….. humor oraz świetny dowcip. Ta historia jest zdecydowanie inna, tak dobrze widzicie, inna i to należy wyraźnie podkreślić. Jeszcze czegoś takiego nie czytałam, w jednej chwili płaczę jak bóbr, by zaraz śmiać się do rozpuku. Dwie absolutnie różne osobowości, każde z nich przeżyło różne doświadczenia i na pierwszy rzut oka nie ma szans, aby chociaż się polubili. Doskonale rozumiałam, dlaczego Axel z uporem maniaka dążył do autodestrukcji, dlaczego dopuszczał do siebie tylko furię. Każdy na swój sposób próbuje radzić sobie z bólem. Muszę przyznać, że były momenty, gdzie nie do końca mi pasowało jego zachowanie, ale najlepsze jest to, że wcale nie musiało. Za to postać Sunday, to już zupełnie coś innego. To urocza chodząca k-a-t-a-s-t-r-o-f-a, której nie da się nie lubić. I wiecie co? Nic Wam więcej na jej temat nie zdradzę, będziecie mieć prawdziwą niespodziankę, jak ją poznacie bliżej.
Muszę przyznać, że nie umiałam i nie chciałam przestać czytać tej książki. Autorka fenomenalnie wykreowała pierwszoplanowych i drugoplanowych (zwłaszcza dziadków) bohaterów i ich życie. Ukazując ich wszystkich, nie jako chodzące ideały, ale jako ludzi zranionych i doświadczonych przez los, w ten czy inny sposób. Pani Aga pokazała jak głęboko skrywane uczucia, potrafią działać destrukcyjnie na nas samych. Jak przeszłość i zazdrość może nas wyniszczać od środka, ale to także opowieść o nadziei, radości i wierze, że po każdej burzy kiedyś znów wzejdzie słońce. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do poznania tej historii, bo jak powiadał dziadek Elliot to „zaje*ista” opowieść.