Po tej lekturze pozostało sporo ambiwalencji. Temat ważny, poważny, podany z ciekawymi przykładami. Jednocześnie autor pogubił proporcje, zatracił się w detalach, nie zachował równowagi potrzebnej publikacjom z ambicjami. Zaś sam tytuł to miał chyba zmylić czytelnika. Fakty, które Maciej Górny przypomina, to nasz cywilizacyjny wstyd. Wstyd styku nauk i oczekiwań społeczno-politycznych. Czasami nie wiadomo co wynikało z czego. Zawsze jednak stoi za tym człowiek, który zamiast przekraczać granice poznania, budował mury. Zadanie jest skomplikowane. Bo rasizm ani nie pojawił się nagle, ani nie wyparował w XXI wieku. Do tego przyjmował różne formy, czasem katalizował się w wyniku uczciwych prac badawczych, które w intencji miały tylko obserwacje ilościowe. Ponieważ nauki humanistyczne i przyrodnicze nie rozwijają się w próżni, to społeczny wymiar dopowiada dynamikę tła, która doprowadziła marszowym krokiem do monachijskich defilad. Świat segregacji zanurzony jest w odcieniach szarości, da się jednak wykazać dominujące motywy, źródła napięć i uprzedzeń czy osoby, które wspierały czy podsycały pseudonaukową opowieścią antagonizmy. Historyk sporo uwagi poświecił na prześledzenie emocji budujących myśl europejską, która w XIX i XX wieku być może i tak nieuchronnie nas dopadła swoją brutalnością. Książka „Historia głupich idei albo duch narodu w świątyni nauki” wszystkich tych zawiłości dotyka.
Tytuł. Książka nie jest próbą szerokiego potraktowania tematu. Nie ma w niej głupot kiełkujących w całym akademickim spektrum. Jest ‘zaledwie’ rasizm dopadający ludzi posiadających tytuły naukowe. Stąd tylko zwrot ‘duch narodu’ jakoś oddaje treść. Górny we wstępnej deklaracji (str. 9-10) zawarł sporo więcej, niż dał. Bo przecież współczesny problem ‘grantozy’ i nawet zapowiedź prezentacji analiz ilościowych manipulujących niskimi instynktami, to niespełniona obietnica (jednym z niewielu bardziej formalnych fragmentów przybliżenia ‘instrumentarium badawczego’ jest akapit ze strony 299, a problemy współczesnych publikacji stanowią zaledwie komentarz z zakończenia). Brak w tytule słowa ‘rasizm’ sugeruje więc, że chciał autor pokazać daleko więcej, niż zdołał. Ponieważ książka opisuje zjawiska z okresu 1850-1930 (bez sztywnych ram, ale zasadniczo 90% narracji w tym przedziale się mieści) i skupia się na rejonie Europy Środkowej z napięciami na linii germańsko-słowiańskiej, to oczekiwałbym od autora wytłumaczenia się z zaoferowanej kompresji narodowo-rasowych mechanizmów. Takie niedopowiedzenie w związku z tytułem może zaskoczyć czytelnika.
Najmocniejszą stroną książki są przykłady. Jeśli zawiesić ocenę metodologicznych niedociągnięć (głównie wynikających z niejasnego zdefiniowania bronionych hipotez i braku uzasadnienia dla wybranych ram czasowo-geograficznych), lektura stanowi przegląd europejskich demonów, które doprowadziły do militarnych eskalacji z pierwszej połowy XX wieku. Górny przywołał spektrum badaczy, którzy w różnym stopniu, z różnymi intencjami i z różnym skutkiem wprowadzali narrację rasową do przestrzeni nie tyle akademickiej, co społeczno-politycznej. Choć pojawiają się liczne przykłady ważnych publikacji, to w zasadzie chodzi o rezonans i masową recepcję. Dominują polemiki publicystyczne przenoszone z sal wykładowy. Reprezentatywności dostarcza chociażby niemiecki geograf Albrech Penck i grono jego słowiańskich studentów – Serb Cwijić, Polacy Hanslik i Romer oraz Ukrainiec Rudnycki. Wszyscy podążyli ‘narodowymi szlakami’ wykorzystując akademickie narzędzia swego promotora do budowania 'kontr-narracji' dla nordycko-aryjskiej opowieści Pencka. W tym dość przewidywalnie spornym i o sprzecznych celach układzie (część uczniów Pencka było ekspertami podczas ustalania granic w Europie w 1918-1919), racje narodowe przysłaniały chłodny naukowy racjonalizm. Górny bardzo dobrze ten akurat zestaw napięć pokazał (str. 208-260). Szczególnie spójnie wypadła dyskusja nad kilkoma perspektywami podejścia do sposobu argumentowania za takim a nie innym podziałem granic państwowych czy narodowych.
Słabiej został zrealizowany zamysł pokazania klasy struktur akademickiego dociekania służących budowaniu narracji rasowej, która wymagała usankcjonowania. Jeśli niektórzy szukali opisu obiektywnych różnic regionalnych (kulturowych, światopoglądowych, biologicznych), to inni wprost wpisywali się w karmione prostymi emocjami uprzedzenia. Segregacja i hierarchizacja ‘lepszych i gorszych ras’ często kiełkowała, gdy akademicy przekraczali swoje kompetencje (np. geolog badający kultury, czy antropolog segregujący kształty penisów rekrutów na grupy narodowe). Czasem takie nadużycia wynikały z politycznego zapotrzebowania, czasem osobistego uprzedzenia autora, a czasem z oportunizmu czy potrzeby bycia docenionym. Historyk dużo miejsca poświęcił na wykazanie, że z reguły głupia i dyskryminująca postawa podbudowana była solidnymi socjotechnikami czy hermetycznością języka naukowego. Całość wypadała wiarygodnie, szczególnie gdy ‘własna rasa górowała’ w pedantycznym wymiarze (str. 36):
„Teorie rasowe były jednocześnie drobiazgowo logiczne i fundamentalnie nielogiczne.”
Większość umocowanych społecznie rasowych konfabulacji stanowiła przedłużenie nauk humanistycznych. Pojawiły się jednak dwa obszary przyrodnicze – dotyczący anatomii człowieka i biochemii; to drugie w wyniku odkrycia grup krwi. Serologia rozbudowana do seroantrolopogii, dzięki pracom małżeństwa Hirszfeldów, wpisało się w potrzeby rasowe bez intencji autorów (str. 347). Ta akurat historia jest jednym z licznych przykładów na zapotrzebowanie nadinterpretacyjne dla usankcjonowania demonów rasowych, które krążyły po Europie od dawna. Z mojej perspektywy, szukającej ilościowych i bardziej ścisłych ram dla zjawisk, zabrakło liczb. Z lektury nie dowiemy się w jakim odsetku akademicy wiedeńscy, berlińscy czy krakowscy uczestniczyli w ‘rasowym szaleństwie’. Nie ma więc co marzyć o przywołaniu liczby przebadanych osób pod kątem jakichś tez populacyjnych. Z drugiej strony, dla Niemca, który widział solidniejsze budynki ‘germańskich mieszkańców’ od ‘słowiańskich chałup’ swych sąsiadów w granicznym Bielsku, wszystko było jasne. Wystarczyło, że ‘nauka o wyższości własnej’ wspierała wnioskami to, co samemu lokalnie się widziało. W tym paskudnym zjawisko wzrastała ‘sztafeta wyższości’ zreferowana akurat ciekawie – ‘może Niemcy są bardziej kulturowo zaawansowani od Polaków, ale Polacy stoją wyżej od Ukraińców’. W takim sosie uroszczeń nie trzeba wysublimowanej wyobraźni, by się niepokoić. Tłumienie etycznych zasad, na przykład chrześcijańskich wartości, musiało jakoś być społecznie potrzebne. Choć akurat nad tym autor nie przeprowadził dyskusji. Jest za to subtelny komentarz do zmienności zjawisk psycho-społecznych i zakresu znaczeniowego słów (z wielu powodów wierszyk Tuwima o Bambo wymaga dziś przypisów). Mam jednak świadomość, że rozwinięcie tego tematu nie służyłoby narracji i zmieniłoby tekst w złożoną monografię.
„Historia głupich idei ...” zdecydowanie zyskałaby, gdyby została przeredagowana strukturalnie pod kątem grup zjawisk. Zdecydowanie brakuje jej ram – początku i końca – przez to pojawiają się powtórzenia. Doskwierał mi brak konkluzji długofalowych i spojrzenia bardziej globalnego na zjawisko. Trochę całość wygląda, jak ‘przeszczepienie’ naukowych esejów do roli rozdziałów w książce. Jednocześnie autor doborem przykładów daje czytelnikowi narzędzie w postaci szerokiej klasy kulturowych zjawisk rasowych i reprezentantów takiego myślenia. Atutem książki jest pokazanie kontinuum postaw rasowych - od pozornych, przez nieuświadomione po wypełniające życie zawodowe i prywatne. Stanowi więc dobre źródło do dalszych poszukiwań, w czym pomagają przypisy i bibliografia. Publikacja wypadła poniżej oczekiwań z wielu powodów, które hasłowo opisałem. Nie determinują one całości ale zaciemniają przekaz. Chętnie napiszę lepszą opinię i dam wyższą ocenę. Może więc pojawi się drugie wydanie?
DOSTATECZNE z małym plusem – 6/10