Lubię, gdy książka oprócz dostarczania rozrywki i oderwania od codziennych obowiązków porusza także ważne i trudne tematy. Tak właśnie jest w najnowszej powieści Piotra Kościelnego Szymek. Akcja rozgrywa się w czasach mojego powolnego wejścia w nowe środowisko szkolne, więc tym mocniej współodczuwałam problemy wrażliwego młodego chłopaka. Podczas lektury wspominałam te odległe i niezbyt przyjemne dla mnie czasy.
Fabuła zaczyna się spokojnie. Zmęczony biedny mężczyzna o drugiej w nocy musi wyjść z równie biednym, bo cierpiącym na biegunkę psem. Spacer przerywa tragedia – na torach kolejowych wprost przed rozpędzoną lokomotywą staje młodszy syn sąsiadów mężczyzny. Co raczej nikogo nie dziwi ginie ma miejscu.
Co się takiego wydarzyło w jego młodym życiu, że nie widział innego wyjścia niż popełnienie samobójstwa?
Jak musiał się czuć, skoro nie zadziałał instynkt samozachowawczy nakazujący mu uskoczenie przed nadjeżdżającym pociągiem?
Funkcjonariusz policji Piotr Żmigrodzki będący w silnej depresji i prawie zawsze na bani postanawia odnaleźć odpowiedzi na te pytania, mimo iż nie musi, ponieważ prokurator umorzył śledztwo z powodu braku udziału w zdarzeniu osób trzecich. Żmigrodzkiego gonią duchy przeszłości, a kiedy dostaje nowego partnera, postanawia zmienić coś w swoim życiu. Nie podobał mu się fakt, że prokurator mimo wyników sekcji zwłok Szymona wskazujących na użycie przemocy wobec chłopaka wciąż nie widzi powodów by „poniuchać”. Tymczasem z dachu wieżowca rzuca się brat samobójcy. Tego już Żmigrodzki odpuścić nie chce i nawet ogranicza spożycie alkoholu, by się dowiedzieć, co doprowadziło do tragedii…
Żyjemy w kraju, w którym ochrona zdrowia mocno kuleje, jeśli już nie kwiczy, leżąc rozłożona na łopatki. Coraz więcej młodych ludzi napotyka na swojej drodze problemy, z którymi samodzielnie sobie nie radzi. Brak akceptacji w swoim rówieśniczym środowisku z powodu odmienności, brak wsparcia lub zainteresowania rodziny, brak specjalistów, do których można się udać po pomoc, nietolerancja, stereotypy, szerzenie mowy nienawiści to wszystko sprawia, że liczba samobójstw wśród młodych ludzi wciąż wzrasta i to w zastraszającym tempie. Statystyki mówią same za siebie. A my dorośli? Choć świat zaczyna zawsze swój codzienny, monotonny bieg powinniśmy pamiętać, chronić, tłumaczyć, uczyć tolerancji, reagować…
Książka jest surowa, świetnie oddająca ponury klimat, przemoc, brud, marazm i depresję wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Kościelny ciął słowami, jak ostrym nożem dając do myślenia i wywołując poczucie wstydu i rozgoryczenia. Każda retrospekcja ze strony tytułowego Szymka po prostu bolała i sprawiała, że miało się wrażenie, że jakaś nieznana siła ściska mocno za gardło i nie chce puścić aż do samego smutnego i tragicznego końca opowieści snutej przez młodego chłopaka. Łzy same cisnęły się do oczu. Tragicznych postaci w książce jest wiele. Nie tylko Szymon, ale również jego brat, rodzice, policjant złapany w szpony nałogu, dziewczyna brata…
„Słyszałem pisk hamulców i przeciągły gwizd klaksonu. Rozpostarłem ramiona. Bałem się śmierci. Dużo bardziej jednak bałem się życia”.
Wielki szacunek dla Autora, który miał dość odwagi, by podjąć się tego tematu. Ciężkiego, drażliwego, trudnego i bardzo bolesnego, szczególnie dla rodzin, które utraciły ukochane dziecko. Szymek będzie trzymał mój umysł w swoich młodych dłoniach jeszcze przez długi, długi czas…
Zakończenie było ostre, mocne, obdarte z wszelkich sentymentów i ozdobników. Nie było lukrów, kwiatków i całusków rodem z imieninowych imprez u cioci. Przy takiej tematyce nie powinno ich być, więc jestem w pełni zadowolona z faktu, że Piotr Kościelny nie bierze jeńców.
Dlatego też niech słowa Autora zostaną z nami na dłużej i dadzą asumpt do działania, gdy widzimy lub przeczuwamy, że dzieje się coś złego. Nie bądźmy obojętni, gdyż: „Czasem jedno złe słowo lub gest potrafią zniszczyć drugiego człowieka”. Starajmy się… nie pozwalajmy… nie odwracajmy wzroku… nie bagatelizujmy…
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję PRart Media oraz Wydawnictwu Czarna Owca.