Wydawnictwo Czarne zawsze kojarzyło mi się z genialną serią „Reportaże” i dziełami Andrzeja Stasiuka. Ostatnimi czasy odkryłam dla siebie serię „Proza. Po wybitnej powieści Sary Shilo „Krasnoludki nie przyjdą” przyszła pora na rozsławionych „Braci Sisters”. Powieść Patricka DeWitt'a została już doceniona na świecie i zgarnęła całkiem sporo branżowych nagród. Autor przywrócił do życia zapomniany gatunek jakim jest western. To taki jego ukłon w stronę literatury rodem z Dzikiego Zachodu.
Dziki Zachód lat pięćdziesiątych XIX wieku. Gorączka złota trwa w najlepsze, miasteczkami żądzą szeryfowie, pojedynki rewolwerowe są codziennością, w saloonach można coś wypić, zjeść i przygruchać sobie dziwkę. Eli i Charlie Sisters pracują jako płatni zabójcy. Na całym Dzikim Zachodzie cieszą się złą sławą. Podróżują po rożnych zadupiach, które nie mają nic wspólnego z dzisiejsza świetnością Stanów Zjednoczonych. Po drodze wykonują zlecenia dla bezwzględnego i tajemniczego Komandora. Ich kolejna misja polega na odszukaniu i likwidacji ekscentrycznego wynalazcy Warma, który oszukał Komandora. Tak więc z przyjemnością dosiadam konia i razem z szurniętymi braćmi ruszam na polowanie. Gdzieś w tle cały czas pobrzmiewa mi muzyka ze starych westernów w Clintem Eastwoodem w roli głównej.
Pierwszoosobowa narracja pozwala poznać całą historię z perspektywy Eli'ego. Młodszy z braci Sisters pełen jest sprzeczności. Wrażliwy nerwus, marzący o miłości brutal, psychol, mający w sobie coś z poety. Z kolei Charlie to cwaniakowaty pijak, który potrafi zabijać dla samej rozrywki. To on rządzi w tym duecie uważając się za lepszego i mądrzejszego. Zderzenie dwóch odmiennych osobowości bohaterów sprawia, ze w powieści cały czas sypią się iskry. Czasem ich dialogi są tak wydmuchane i poważne, że zupełnie nie pasują do okoliczności. Cała powieść została podszyta absurdem i groteską. Zawiera w sobie mnóstwo zabawnych scen, jak choćby ta, kiedy Eli po raz pierwszy myje zęby. Ale gdzieś między całą tę zabawę powplatał autor uniwersalne i gorzkie prawdy życiowe, z którymi trudno się nie zgodzić. W opowieści DeWitt’a nie ma klasycznego podziału na dobro i zło, bo żaden z bohaterów przewijających się na kartach powieści nie jest dobry. Wszyscy w tym świecie są co najmniej podejrzani i specjalizują się w szemranych interesach.
Króciutkie, przeważnie dwu kartkowe rozdziały kojarzą mi się z scenami filmowymi kręconymi przez Quentina Tarantino. Cała scena bez cięć i montażu. Kolejna cząstka nawiązuje bezpośrednio do wcześniejszej. Poszczególne kawałki łączą się w bezpośrednią całość, której w zasadzie nie trzeba by było szatkować rozdziałami. Jednak zabieg ten ma swój urok. Ale uważajcie! Bo to także sprytna pułapka na czytelników. Środek nocy, czytam sobie w najlepsze i stwierdzam, że najwyższa pora iść spać, ale doczytam jeszcze jeden rozdział, bo to przecież tylko dwie kartki. I tak czytam kolejny, i kolejny, i kolejny...
Zawsze zwracam uwagę na okładkę książki. Niektóre grafiki podobają mi się mniej, inne bardziej. Niektóre są śliczne, miłe w dotyku, oddające klimat powieści, rzucające się w oczy, brzydkie, zupełnie nieudane. W przypadku „Braci Sisters” nie potrafię wymyślić cenzuralnego epitetu określającego mój zachwyt! To chyba najlepsza ilustracja jaką w życiu widziałam! Taką grafikę mogłabym z dumą nosić na koszulce wypinając biust do przodu, taki plakat z przyjemnością powiesiłabym na ścianie. Doskonałe dopełnienie treści.
Western to zdecydowanie nie jest mój ulubiony gatunek. Kojarzę go raczej z filmami, które kiedyś dawno temu emitowane były w telewizyjnej „Dwójce”. Książki z tej półki zawsze były zarezerwowane dla chłopców i nigdy nie miałam ochoty zagłębiać się w ich lekturę. Jednak książka DeWitt'a pochłonęła mnie bez reszty i skutecznie poprawiła mi humor, bo powieść daje gwarancję doskonałej i inteligentnej (a to się rzadko zdarza) rozrywki na najwyższym poziomie. Jestem pewna, ze Bracia Sisters przejdą do historii jako jeden z najoryginalniejszych duetów literatury XXI wieku! Gorąco polecam!