Jak nie wiadomo już po co sięgnąć, to zawsze można wyciągnąć dłoń w kierunku Mankella. Nie dość, że ją uściśnie to jeszcze zaprosi Was na herbatę i opowie naprawdę ciekawą historię. Swoją przygodę z tym panem zaczęłam książką "O krok" i po jej przeczytaniu w te pędy zaopatrzyłam się w bodajże 8 książek traktujących o przygodach Komisarza Wallandera, a "Psy z Rygi" są drugą pozycją w porządku chronologicznym całej serii, zaraz po "Mordercy bez twarzy".
Jako, że książkę przeczytałam dobry miesiąc temu, po raz kolejny pisanie nastręcza mi pewną trudność, bo nie ma to jak zasiąść do klawiatury świeżo po lekturze, gdy bohaterowie jawią się nam wciąż jak żywi, a umysł kipi od emocji i przemyśleń. Jednak było nie było nasz szwedzki stróż prawa zasługuje na chwilę uwagi i kilka słów na temat jego perypetii naskrobać po prostu wypada. A jest o czym, bo sprawa nad którą Wallander pracuje tym razem, ma charakter międzynarodowy.
Do brzegu Ystad przybija ponton ze zwłokami i nie są to trupy byle jakie, rzec można nawet, że eleganckie, bo... ubrane w garnitury. Fakt ten jednak przestanie dziwić, gdy zostanie odkryta ich tożsamość. Otóż mamy do czynienia z mafią! I tutaj zdziwienie znowu wkrada się na pierwszy plan, bo mowa o mafii łotewskiej. Ale co takiego robią łotewscy gangsterzy u brzegów Szwecji? Na to pytanie będzie próbował odpowiedzieć nasz dobry znajomy, komisarz Wallander we własnej osobie. W ramach śledztwa Kurt udaje się do Rygi, gdzie prosta w założeniu sprawa przybiera zaskakujący obrót i naprowadza naszego bohatera na doprawdy niespodziewany trop.
Co mi się w tej książce szczególnie podobało? To samo, co w poprzednich, a mianowicie postać Kurta Wallandera. Człowieka z krwi i kości, bohatera realnego, pełnego wad i ludzkich słabości, z którym życie nie obchodziło się do tej pory zbyt łaskawie: porzucony przez żonę, pogardzany przez ojca, mający kiepski kontakt z jedyną córką całkowicie oddaje się pracy i co tu dużo mówić, lekceważy własne zdrowie. Po takim opisie zdawałoby się, że to postać antypatyczna albo co najmniej ambiwalentna, a jednak nie sposób go nie lubić. I naprawdę człowiek szczerze mu kibicuje w rozwiązywaniu sprawy.
Co do fabuły i opowiedzianej tym razem historii, to przyznaję, że urzekła mnie w mniejszym stopniu, niż te w poprzednich książkach Mankella, a motyw miłości od pierwszego wejrzenia dość głośno zgrzytał pomiędzy przerzucanymi kartkami. Tak, tak - nasz komisarz zapałał nagłym i raczej niczym nieuzasadnionym uczuciem do świeżo upieczonej wdowy po łotewskim stróżu prawa, który jak się później okazało, badał coś więcej, niż tylko sprawę rodzimej mafii. Dość niecodzienny i zaskakujący wątek jak na kryminał :P
Mimo to jednego książce odmówić nie można - naprawdę wciąga i nie pozwala na nudę. Pamiętam, że z chęcią po nią sięgałam i odkładałam dopiero po dłuższej chwili. Tak samo jak nie pamiętam już szczegółów fabuły, więc starałam się nie uraczyć Was przypadkiem jakimiś "kwiatkami". Na koniec powiem tylko, że fanom Mankella książki nie będę chyba musiała polecać, za to tym, którzy już wcześniej się do autora zrazili albo jeszcze go nie znają, proponuję zacząć od innej części serii ;)