Maris od dziecka marzyła o lataniu. Będąc małą dziewczynką, często obserwowała szybujących lotników, wyobrażając sobie, że jest jednym z nich. To marzenie spełnia się, kiedy adoptuje ją Russ, jeden z lotników, czyniąc tym samym spadkobierczynią skrzydeł, a te można było otrzymać wyłącznie drogą dziedziczenia. Maris uwielbia latać i nie chce robić w życiu już nic innego, wie jednak, że wielkimi krokami zbliża się dzień, w którym będzie musiała przekazać skrzydła Collowi, młodszemu bratu, prawdziwemu synowi Russa. Chłopiec natomiast nienawidzi latać, boi się wiatru i oceanu i pragnie przekazać skrzydła starszej siostrze, na co nie chcą zgodzić się inni lotnicy, a już na pewno nie Russ, który tradycję ceni ponad wszystko. Wtedy zdesperowana Maris wykrada skrzydła i zwołuje radę lotników, w czasie której zmienia na zawsze nie tylko swoje życie, ale życia wszystkich lotników i losy całej Przystani wiatrów.
Bardzo lubię fantastykę i kiedy tylko przeczytałam opis „Przystani wiatrów” stwierdziłam, że muszę to przeczytać. Akcja książki osadzona jest w zupełnie innym świecie, w którym ludzie dzielą się na lotników i szczury lądowe, cała planeta składa się na zbiór niewielkich wysp, a jedynym łącznikiem między nimi są lotnicy bądź statki handlowe.
Kiedy czyta się o majestatycznych skrzydłach i podniebnych przygodach lotników, człowiek czuje się tak, jakby tam był i niemal sam czuje wiatr smagający go po twarzy, ciesząc się, że znów leci przekazać nowiny zwierzchnikom innych wysp.
Książka składa się na cztery części, w których wędrujemy przez kolejne etapy życia Maris, począwszy od wczesnych lat dziecięcych, a na późnej starości skończywszy. Główne postaci są tutaj wyraźne, myślą racjonalnie, popełniają błędy, miewają wątpliwości i odczuwają strach, moim zdaniem są to cechy bohaterów dobrych powieści. Maris nie irytowała mnie wcale, momentami zdarzało mi się nie rozumieć jej wyborów, ale z czasem zostały wyjaśnione przez nią samą.
Fabuła i sam pomysł są świetne, brakowało mi jednak akcji. Było jej stanowczo za mało jak na mój gust i przez to „Przystań wiatrów” nie porwała mnie tak jak się tego spodziewałam. Oczywiście coś w książce dzieje się cały czas, ale przydałoby się trochę dynamiki, jednak zdaję sobie sprawę, że powieść powstała ponad trzydzieści lat temu i wtedy standardy i gusta były nieco inne. W kwestiach technicznych nie mam zastrzeżeń, tłumaczenie jest jak zwykle świetne, wkradło się kilka drobnych literówek, a Maris w pewnym momencie na krótką chwilę zmieniła imię na Marion, ale poza tym nie mogę narzekać.
„Przystań wiatrów” polecam przede wszystkim osobom, które lubią fantasy/science-fiction, myślę, że powinniście być zadowoleni.