Debiutancka książka Aleksandry Ostapczuk przedstawia losy dwóch braci, Piotra i Draco. Imię tego drugiego jest dość istotne, o czym można się przekonać już w połowie książki. Chłopcy wyraźnie mają ze sobą silną więź, i choć zdarza im się pokłócić, zawsze będą stać za sobą murem.
Główni bohaterowie są wychowywani przez starszego, acz wesołego wdowca Miamiego, i w chwili, kiedy ich poznajemy, idą właśnie do szkoły. A tam, cóż, nic niezwykłego. Wredni rówieśnicy, czepialscy nauczyciele i złośliwe przezwiska. W końcu, kto z nas nie spotkał się nigdy z szyderczym określeniem "Responzorikonin"? Ale na tym lista szkolnych atrakcji się nie kończy. Dodatkowo jeszcze parę walk z potworami i doprowadzanie dyrektora do załamania nerwowego pytaniami w stylu "A co oznacza to określenie, którym nazwał mnie tamten chłopiec"?
No dobrze, ale co jest takiego istotnego w imieniu Draco. Otóż po łacinie, słowo to oznacza "smok". A to, jak się okazuje ma niemałe znaczenie, gdy Draco odkrywa nagle, że jest... adoptowany. Odkrycie, że ludzie których uważało się za swoją biologiczną rodzinę tak naprawdę nią nie są nigdy nie jest miłe. A co dopiero, gdy dany człowiek odkryje, że tak naprawdę jego biologicznym ojcem jest nie kto inny, a silny, groźny smok. Mało tego, młody pół-smok jeszcze się tego nie dowie (przynajmniej w pierwszej części), ale tak naprawdę jest królewskiej krwi. Jego rodzic jest królem smoków. A obraźliwe miano "Responzorikonin" oznacza... cóż, można się już w sumie zorientować, co ono oznacza.
No i dobrze. Dzieciak musi się tylko przyzwyczaić, zaakceptować swoje prawdziwe pochodzenie, raz na jakiś czas pójść na obiad ze smokami, a tak, to może żyć jak dotąd. Niestety, nie ma tak łatwo. Między ludźmi, a smokami trwa wojna. I to właśnie dlatego młody Draco jest tak nielubiany przez innych. A aby uchronić rodzinę przed gniewem sąsiadów, pół-smok decyduje się wyruszyć w podróż w celu odnalezienia smoków.
Ciekawym jest również fakt, że smoki, a zwłaszcza ojciec Draco, nie chcą wojny z ludźmi. Zmuszają ich do tego tzw. Starożytni Bogowie. Nieznane czytelnikom byty, które przejęły władzę nad smokami i zmuszają je do poddanie się ich woli. Wcale nie zamierzają ujawniać się przed ludźmi, że to oni od początku pociągają za sznurki. Patrząc z ich punktu widzenia, gdyby ich udział wyszedł na jaw, to smoki i ludzie mogliby połączyć siły przeciwko nim, a wtedy wrogi gatunek miałby przechlapane.
Ludzie mają swoje problemy, podobnie jak smoki. Chodź gady odgrywają przed Starożytnymi Bogami niewinnych niewolników, tworzą swój własny ruch oporu. Wcale się nie poddały, ale zdają sobie sprawę, że ich sytuacja jest beznadziejna. Król smoków wierzy jednak, że ich jedyną nadzieją może być pół-smok, nad którym Starożytni Bogowie nie mają takiej władzy, jak nad smokami czystej krwi.
Lektura bardzo lekka, niemniej jest w niej miejsce na kilka filozoficznych wzmianek. Bohaterowie lubią nawiązywać do słynnego "Nic nie jest niemożliwe". Praktycznie wszyscy pozytywni bohaterowie budzą sympatię, a antagoniści, co w moim przypadku nie jest częstym zjawiskiem, irytują praktycznie co krok. Polecam tą książkę, gdyż bardzo przyjemnie mi się ją czytało. Czekam na ciąg dalszy.