„Brama wezyra” - drugi tom trylogii Jesusa Sancheza Adalida o przygodach Luisa Marii Monroya de Villalobos zachwycił mnie równie mocno jak „Więzień”. Lubię to uczucie, gdy czytana książka spełnia pokładane w niej nadzieje. Nie widać w niej znużenia tematem, pisania na siłę czy absurdalnych pomysłów wciśniętych jedynie dla zapełnienia kolejnych czterystu stron. Co więcej, akcja nabiera tempa, staje się bardziej dynamiczna.
W pierwszej części narrator snuł opowieść o czasach swego dzieciństwa i wczesnej młodości tak, jak wspomina się najpiękniejsze chwile – powoli, nie pomijając żadnego detalu, rozpamiętując chwile spędzone w rodzinnym domu, w gronie osób bliskich i kochanych. W „Bramie wezyra” narracja jest prowadzona inaczej, bo wydarzenia toczą się szybciej, a do tego nie wszystko chce się wspominać.
Dziewiętnastoletni Luis Maria trafia do tureckiej niewoli po klęsce poniesionej na Dżerbie, ale mimo całego tragizmu tej sytuacji, odczuwa się, że młodość i ciekawość świata zaczynają dominować nad rozpaczą. Mimo sznura zaciśniętego na szyi, kopniaków i ciosów, które otrzymuje, ten nowy, obcy świat zaczyna obserwować z zainteresowaniem, przygoda czeka gdzieś za rogiem, a wiara pomaga mu w przetrwaniu najcięższych momentów. Dzięki talentowi muzycznemu uniknął najgorszego losu, uciekł przed śmiercią i utratą rycerskiej czci. Znalazł się na dworze janczara, pod opieką dobrodusznego eunucha Yusufa. Jest nadwornym śpiewakiem i wiedzie nudne, lecz wygodne życie, powoli wtapiając się w tło. Wraz ze swoim panem Dromuxem Paszą z nadmorskiej Susy przenosi się do Stambułu. Ale oczywiście czekają na niego większe wyzwania niż brzdąkanie na lutni i patrzenie w piękne oczy kobiet z haremu, bo jego pozycja na dworze staje się na tyle mocna, że będzie miał okazję przysłużyć się swemu utraconemu krajowi. Jeśli nie zatraci swojej tożsamości, może uda mu się jeszcze zobaczyć rodzinny dom.
Jestem znowu pod wrażeniem twórczości Adalida, a zwłaszcza pracy włożonej w odtworzenie realiów epoki. W przeciwieństwie do „Więźnia”, w którym pisał o swoim kraju, dobrze mu znanym, tym razem z taką samą pieczołowitością wprowadza nas w miejsca zupełnie inne kulturowo i robi to brawurowo. Jego opisy są tak realistyczne, że można sobie wszystko wyobrazić bez najmniejszego trudu. Tego typu książki pozwalają podróżować bez ruszania się z domu. Historia jest na wyciągnięcie ręki, tak fascynująca i żywa, jak gdyby działa się na naszych oczach. Autor znakomicie łączy ze sobą wątki historyczne, szpiegowskie, miłosne i przygodowe. Bardzo zainteresowały mnie opowieści o losach ludzi wziętych w jasyr, różnych postaw wobec zniewolenia, od buntu i prób ucieczki za wszelką cenę po całkowitą akceptację nowego życia i przejście na stronę wroga (renegaci).
Dla mnie najważniejsza w „Bramie wezyra” jest historia i wydaje mi się, że potraktowana została z powagą, bez naginania faktów dla potrzeby własnej opowieści, co często jest grzechem w tego typu książkach. To spotkanie czytelnika z człowiekiem wplątanym w wielkie wydarzenia historyczne, gdzie równowaga miedzy fikcją a prawdą jest starannie zachowana. Zwróciłam też uwagę, tak, jak i w przypadku „Więźnia”, na warstwę intelektualną i rozważania nad naturą ludzką w sytuacjach ekstremalnych, w godzinie próby i trudnych wyborów. Mamy do czynienia z lekturą ciekawą pod względem faktów, ale również niezwykle mądrą.
Przeczytałam już wcześniej „Bramę wezyra” (La sublime puerta”) w oryginale i muszę tu podkreślić wspaniałą pracę wykonaną przez tłumaczkę Agnieszkę Szefner, której udało się przekazać atmosferę, jaką książka ma w języku hiszpańskim.
Polecam wszystkim gorąco całą trylogię o przygodach Luisa Marii Monroya de Villalobos.. No może nie wszystkim, bo trzeba choć trochę lubić historię, żeby naprawdę docenić tę powieść.