Po fatalnej "Rodzinie Monet" wróciłam do klasyki i w drodze nad Bałtyk doczytałam "Przygody księdza Browna"🙂 z tym literackim bohaterem spotkałam się dawno temu i niewiele pamiętam z tego spotkania, za to lubimy się z jego serialową wersją. I choć nieliczne książkowe historie rozpoznaję w produkcji BBC, a akcja z początku XX wieku została przeniesiona w lata 50., to okazuje się, że sama postać ojca Browna jest zaskakująco wierna swojemu książkowemu pierwowzorowi. Podobnie zresztą jak inny bohater tych historii - Flambeau. A to naprawdę rzadkość wśród dzisiejszych absurdalnych adaptacji, w których z książki często pozostaje tylko tytuł.
Opowiadania Chestertona to klasyczne historie kryminalne, których nie sposób nie omawiać bez Sherlocka Holmesa, jest to bowiem niewątpliwie odpowiedź na postać wykreowaną przez Conan Doyle'a (podobnie zresztą jak Flambeau, nawrócony złodziej dzieł sztuki i przyjaciel księdza Browna, jest odpowiedzią na Arsene'a Lupina). Zanim jednak zajmiemy się różnicami, trzeba powiedzieć parę słów o podobieństwach. U obu tych autorów osią fabularną jest zagadka kryminalna. I u obu zagadki te są zręcznie skonstruowane. Sprytny detektyw rozwiązuje sprawę, dobro wygrywa. Poza tym zawsze śledztwo wymaga logicznego myślenia, kojarzenia faktów i wyciągania wniosków. Zawsze powtarzam moim uczniom, żeby czytali klasyczne kryminały, bo logika to niestety w dzisiejszych czasach towar deficytowy. Tyle, jeśli chodzi o podobieństwa, a różnice?
Przede wszystkim różni są główni bohaterowie. Ojciec Brown, w odróżnieniu od Holmesa, jest zupełnie zwyczajny - malutki, grubiutki księżulo, nawet nazwisko ma pospolite, a jego imienia nie znamy. Pod tą niepozorną powierzchownością kryje się jednak bystry umysł i kryształowy charakter - prosty księżulo jest osobą, która z równym zapałem dyskutuje na tematy filozoficzne, jak i ubiera lalki, siedząc z dziećmi na podłodze. Jakże to różna postać od próżnego Sherlocka! Ksiądz Brown to uosobienie pokory, on wie, że, parafrazując Ala Pacino z "Adwokata Diabła", próżność to ulubiony grzech szatana. Chesterton uważa więc, że przymioty ojca Browna nie są jego zasługą, są owocem działania Boskiej łaski, na którą ojciec Brown otwiera się dzięki swojej pokorze. Autor, nawrócony katolik, pokazuje, czym to wyznanie różni się od innych - ta różnica polega na idealnym balansie między pokorą a pewnością siebie, między głośną radością a cichą kontemplacją, między mądrością a świadomością własnej niewiedzy. Ten balans jest możliwy dzięki otwarciu na Bożą łaskę. Co więcej, dzięki tej łasce nawet największy zbrodniarz może zostać rozgrzeszony, pod warunkiem, że stanie w prawdzie i zrozumie swoje błędy. Ksiądz Brown nie usprawiedliwia zła, wprost przeciwnie, nazywa je po imieniu, czasem nie przebierając w słowach, ale równocześnie nie potępia grzesznika i pozwala mu na nawrócenie. I znów mamy idealny balans między potępieniem a miłosierdziem. Znam wielu takich księży jak ojciec Brown i bardzo bym chciała, żeby było ich jak najwięcej.
Dobrze się złożyło, że przeczytałam "Przygody księdza Browna" akurat po "Rodzinie Monet", dzięki temu jeszcze wyraźniej widzę pustkę intelektualną i tandetę tej drugiej pozycji. Czyli że Herbert miał rację: czytajmy klasyków!