Odkąd Anaid dowiedziała się, że jest wybranką z proroctw, na którą czarownice czekały od tysięcy lat, jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wszyscy mówią jej, co ma robić, jak się zachowywać. Ma ona bowiem zakończyć wojnę czarownic, która toczy się od wielu wieków. Musi zniszczyć trzy najpotężniejsze czarownice Odish, aby uratować Omar. Tylko legendarne berło matki O może pomóc jej w wykonaniu zadania, ale może też doprowadzić ją do zguby… Choć ma dopiero piętnaście lat, musi podjąć wiele ważnych decyzji, a jeden błąd może doprowadzić do śmierci, do spełnienia przekleństwa Odi.
Po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów trylogii „Wojna czarownic”, grzechem byłoby zrezygnowanie z ostatniego. „Klan wilczycy” już po kilku rozdziałach sprawił, że nie mogłam oderwać się od książki. Poznawanie świata współczesnych czarownic sprawiało ogromną przyjemność. Pierwsza część była dopiero wstępem do całej historii. Druga przedstawiała pochodzenie wybranki, była opowieścią Selene, matki głównej bohaterki o swojej młodości, wielkiej miłości, dzięki której zrodziła się Anaid. Zaś trzecia część… Była fenomenalna.
To, co od razu zwróciło moją uwagę w tej trylogii to zdecydowanie czarownice, ich historia, pochodzenie. Autorka sama wymyśliła mit/legendę o matce O i jej córkach Od i Om, które były do siebie wrogo nastawione. Od nich powstały dwa rody czarownic – Omar, te „dobre”, które żyły w zgodzie z ludźmi oraz Odish, złe, nieśmiertelne i żywiące się krwią „potwory”. Pani Carranza musiała wiele czasu spędzić na wymyślaniu tego wszystkiego, ale jej wysiłek opłacił się. Stworzyła oryginalną i fantastyczną trylogię, którą czyta się jednym tchem. Jak się zacznie, nie można skończyć.
Bohaterowie pomimo tego, że posiadają magiczne zdolności, są bardzo realistyczni. Mają dobrze nakreślone charaktery, są ukazane ich wady, jak i zalety, dzięki czemu można odnaleźć wśród nich także siebie. Tak zżyłam się z bohaterami, że z łzami w oczach odkładałam książkę na półkę. Nie mogłam ich ot, tak pozostawić i jestem pewna, że jeszcze kiedyś do nich wrócę. Bez wątpienia najlepszą postacią była Anaid, z którą najlepiej się zapoznaliśmy. Choć przez pierwsze pół książki jej zachowanie okropnie mnie irytowało, nie poznawałam jej i muszę się przyznać, że jakaś część mnie chciała, żeby zapłaciła za błędy i zeszła z tego świata, to przez drugą połowę jej współczułam i za wszelką cenę chciałam, żeby jednak przekleństwo się nie spełniło, aczkolwiek wszystko ku temu wskazywało. Każdy kolejny jej błąd sprawiał, że łzy cisnęły mi się do oczu.
Maite Carranza posługuje się prostym, lecz ciekawym językiem, dzięki czemu czytanie sprawiało jeszcze większą przyjemność. Mogłam przeżywać wszystkie przygody wraz z Anaid i w tym wcale nie przeszkadzała narracja trzecioosobowa. Uważam, że autorka to dobrze przemyślała, albowiem gdyby Anaid została narratorką trzeba byłoby jakoś przebrnąć przez jej wielką rozpacz, której sprawcą była nieszczęśliwa miłość.
Będąc już w temacie miłości muszę wspomnieć, że autorka dobrze ją zaplanowała i Anaid nie wzdychała do Rocka przez połowę książki, co jest ogromnym plusem.
Koniecznością jest wspomnienie o okładkach trylogii. Są przepiękne, niezmiernie cieszą oko i idealnie oddają klimat każdej części, są dopasowane do historii w nich zawartej. W środku znajdziemy także kilka rysunków przedstawiających niektóre sytuacje, osoby, bądź krajobrazy. Miły dodatek.
Pani Carranza napisała wspaniałe zakończenie przygód wybranki, które powinien przeczytać każdy, kto sięgnął po wcześniejsze części. Zachęcam też wszystkich innych do zapoznania się z opowieścią o rudowłosej piętnastolatce, która ma uratować świat czarownic. Można bardzo miło spędzić czas.
Moja ocena: 10/10