Nuda to zjawisko, z którym każdy z nas na pewno kiedyś miał styczność. Zazwyczaj wiąże się z powtarzalnym, monotonnym zajęciem, które musimy wykonywać. Czekanie w kolejce, długa jazda autobusem, słuchanie nieciekawego wykładu, wykonywanie monotonnej czynności… Nuda jest stanem emocjonalnym wiążącym się z brakiem zainteresowania, obojętnością. Wywołuje ją brak bodźców, powtarzalność, pustka. Książka P. Toohey’a „Historia nudy” przybliża nam istotę nudy, jej źródła, a także przykłady jej obecności w literaturze i sztuce. Jest ciekawą publikacją, z którą warto się zapoznać.
Z okładki spogląda na nas wyraźnie znudzony chłopak, którego pusty wzrok i zobojętniały wyraz twarzy bez wątpienia świadczą o uczuciu nudy, jakie go trapi. Choć panuje przekonanie, że ludzie inteligentni nigdy się nie nudzą, bo umiejętne zaplanowanie zajęć, wszechstronne zainteresowania i hobby mogą nas ustrzec przed tym negatywnym stanem, autor książki polemizuje z tym stwierdzeniem. Nie dość, że uważa, że nudzimy się wszyscy bez wyjątku, to jeszcze wysnuwa hipotezę, że nuda jak najbardziej przynosi korzyści. Ba, ma wręcz właściwości ochronne. Zapytacie: co takiego?, jak to? Ano tak, i warto prześledzić tok rozumowania autora, który popchnął go do podobnych przypuszczeń.
Toohey, który jest profesorem filologii klasycznej na uniwersytecie w Calgary rozróżnia dwie odmiany nudy – nudę zwyczajną, z którą od czasu do czasu boryka się każdy z nas, jak i nudę egzystencjalną, która prawdopodobnie narodziła się w czasach oświecenia. Towarzyszy ona intelektualistom i objawia się podobnie jak depresja poczuciem dojmującego osamotnienia, niezrozumienia, wszechogarniającej pustki, bezsensu, brakiem jakiegokolwiek zainteresowania. Wiąże się z apatią, frustracją, wstrętem i ograniczeniem. Niedawno czytałam esej „Melancholia” M. Bieńczyka, korespondujący z tym tematem. Nuda i melancholia, a także pojęcie acedii, są ze sobą bardzo silnie związane. Właściwie często to jedna nazwa na określenie podobnych zachowań w różnych okresach czy kulturach:
„…znudzonemu i przygnębionemu mnichowi doskwiera acedia; uczony ogarnięty znużeniem staje się melancholikiem; filozof w kleszczach samotności staje się ofiarą przypadkowości lub Mdłości.”
Warto prześledzić wszystkie te układy i zastanowić się nad ich znaczeniem. W trakcie lektury okazuje się bowiem, że nuda wcale nie jest terminem – jak wydawało by się – nudnym. Wprost przeciwnie, ma bardzo bogatą tradycję i łączy się z wieloma innymi stanami emocjonalnymi.
Skoro już przywołałam esej „Melancholia”, pociągnę ten temat troszkę dalej. Myślę, że dobrze zestawić ze sobą obie książki, jeśli kogoś zainteresuje ów temat. Za punkt wyjścia najlepiej wybrać sobie „Historię nudy”, która napisana jest zdecydowanie przystępniejszym, obrazowym językiem. Toohey pisze w sposób podręcznikowy, to znaczy dokładnie tłumaczy wszystkie używane przez siebie pojęcia, tworzy definicje, daje liczne przykłady i konteksty. Wiedza z jaką wychodzimy po przeczytaniu książki stanowi dobre tło do sięgnięcia po „Melancholię”, która już w odbiorze jest trudniejsza. Ja niestety czytałam te książki w odwrotnej kolejności, co umożliwiło mi inne obserwacje.
Toohey robi też coś, czego od dawna brakowało mi w książkach tego typu – zadbał o zamieszczenie zdjęć i reprodukcji obrazów, o których mówi. Niestety nie wszystkich, co czasem jest irytujące, gdy natrafiam na analizę jakiegoś dzieła sztuki, nie mając przed nosem obrazu, a chwilowo jestem odcięta od np. dostępu do Internetu, ale jednak postarał się o kilka zdjęć, które ułatwiają odbiór jego myśli.
Książkę czyta się szybko i rzeczywiście „bez ziewania”. Dostarcza naprawdę ciekawych informacji, rozbudza zainteresowanie i sprawia, że o nudzie aż chciałoby się poczytać jeszcze więcej. Co jest do zrobienia, gdyż w tekście autor wprost zarzuca nas tytułami książek, prac i filmów, które w mniejszym lub większym stopniu sięgają po problem nudy. Także – naprawdę warto.
Największym minusem tej książki jest natomiast niestaranne wydanie – pomijając już cienki i szybko żółknący papier, główne zarzuty kieruję w stronę korektora i osoby odpowiedzialne za skład. Przede wszystkim brak systematyczności – naprzemiennie pojawiająca się kursywa i cudzysłów, odnoszące się zarówno do tytułów jak i przytaczania czyichś słów czy fragmentów książek, nie prezentują się elegancko. Myślę, że spokojnie można było przyjąć użycie wyłącznie kursywy, zresztą tak się to robi w większości współczesnych wydań. A tu raz stosuje się do tytułów jedną metodę, kilka stron później już inną, czasami nawet żadnej. Spójniki zostawiane na końcu wersów również są nieestetyczne. Pojawiło się także kilka błędów. Jakość zdjęć także jest nienajlepsza – są czarno białe, małe i niewyraźne, przez co ważne detale pozostają niewidoczne. A format książki większy niż tradycyjny pozwalałby przecież na dopracowanie tych szczegółów.
Podsumowując bez obaw polecam „Historię nudy” każdemu czytelnikowi – na pewno nie będziecie się przy niej nudzić! Książka Toohey’a dla dociekliwych wymaga jednak pogłębienia, nie zawiera wszystkiego, co o nudzie warto byłoby wiedzieć. Niektóre tematy tylko sygnalizuje, ale jest jak najbardziej dobrym punktem wyjścia i wprowadzeniem dla tych, którzy z tym zjawiskiem na takim gruncie stykają się po raz pierwszy. Poza tym cała seria wydawnictwa Bellona zapowiada się interesująco – od wydanych już „Historii brudu”, „Historii śmierci” czy „Historii nagości” po m.in. „Historię burdeli” i „Historię snów”. A to nie wszystkie zapowiedziane tytuły. Także zachęcam do poszerzania swojej wiedzy z książkami z tego cyklu, co na pewno uchroni nas wszystkich od nudy!