Spotkałem w życiu paru zawziętych liberałów ekonomicznych, którzy twierdzili, że wszystko trzeba prywatyzować: szpitale, szkoły, więzienia, lasy i co tam jeszcze; twierdzili, że doprowadzi to do lepszego, efektywniejszego funkcjonowania tych podmiotów. Zawsze owe idee wydawały mi się szalone, ale w niektórych krajach się je realizuje, oto w USA, gdzie ilość więźniów przekracza 2 miliony (co oznacza ponad 600 więźniów na 100,000 mieszkańców, dla porównania, dla Polski ten wskaźnik wynosi około 180, dla Szwecji około 65) i państwo nie może nadążyć z budową nowych więzień, powstały zatem więzienia prywatne, o których jest właśnie ta książka.
Rzecz ma formę reportażu wcieleniowego, oto autor zatrudnił się jako strażnik w prywatnym więzieniu w Luizjanie zarządzanym przez spółkę CCA. Narracja książki idzie dwutorowo, po pierwsze autor opisuje swoją pracę w zakładzie karnym, po drugie opowiada o historii więziennictwa na Południu Stanów w ostatnich stu latach, oba wątki są niezmiernie ciekawe.
Zacznijmy od historii, oto po zniesieniu niewolnictwa sprytni przedsiębiorcy i politycy skorzystali na zapisie w konstytucji głoszącym, że do pracy niewolniczej mogą być użyci skazańcy. Zatem więźniów przez dziesiątki lat zaganiano do ciężkich prac pod groźbą bata. Co ciekawe, zaczęto ludzi wtrącać za kraty za najdrobniejsze przestępstwa, a potem ich eksploatowano bez litości. Stany południowe zawierały nawet kontrakty z firmami prywatnymi, sprzedając im więźniów do pracy. A warunki pracy przypominały stalinowski gułag, może z jedną różnicą, w Stanach chłostano więźniów jeśli nie wyrobili normy, w Sowietach nie dawano im jeść. Ale wysoka śmiertelność skazanych była podobna. Cały ten system trwał przez prawie sto lat i miał silny aspekt ekonomiczny — olbrzymie zyski z pracy więźniów — i rasowy, bo zdecydowana większość skazańców była czarna.
Opis pracy autora jest równie ciekawy, oto CCA dostaje od stanu ustaloną stawkę za każdego więźnia, jeśli więc chce zwiększać zyski (jak każda firma prywatna), musi ciąć koszty. I czyni to, nędznie płacąc personelowi, skracając szkolenia, mocno ograniczając poziom opieki medycznej czy psychologicznej dla więźniów itd. itp., w takich warunkach w ogóle nie ma mowy o żadnej rehabilitacji czy resocjalizacji osadzonych. Opowiada Bauer wstrząsające historie więźniów, którzy stali się inwalidami czy zmarli w wyniku braku pomocy medycznej. Niektóre opisy są szokujące, jak oddział dla potencjalnych samobójców: więźniowie siedzą osobno, mają jeden koc, poza tym są nadzy: „W celi nie może mieć niczego więcej poza przydziałem papieru toaletowego. Żadnych książek. Żadnej pożywki dla myśli.” Są stale obserwowani przez strażników, nic więc dziwnego, że zaczynają wariować. Dlaczego ci ludzie nie są objęci opieką psychiatryczną? Kasa misiu, kasa...
Wszystko to sprawia, że więzienie prywatne jest piekłem dla osadzonych i dla strażników, sam autor zauważył, że kilka miesięcy tej pracy zmieniło go w gorszego człowieka.
Można argumentować, że w więzieniach państwowych jest podobny syf, ale dla mnie jest to problem bodźców, totalne zafiksowanie spółek prywatnych na zysku i cięciu kosztów prowadzi do fatalnych rezultatów, w placówkach państwowych jednak mówi się i działa w kierunku resocjalizacji.
Po ukazaniu się książki Bauera, ceny akcji CCA mocno spadły, ale po wyborze Trumpa na prezydenta znów podskoczyły, firma weszła w nowy lukratywny biznes: prowadzenie ośrodków odosobnienia dla nielegalnych imigrantów. Brr...
Pokazuje dobitnie książka Bauera, że idea prywatnego więzienia jest chora, ale nie w Ameryce...