nie jestem w stanie - nie mogę - oceniać cudzej namiętności, uczuć i tego, jak będzie je okazywać. ta książkami momentami przypomina próby przeniesienia tego, co lepiej pozostawić poezji, na prozę. dużo w niej uczuć, wielkich słów i przemyśleń.
pięknie. gorzej, że takowe pochodzą z ust 17-letniego chłopaka, który jednocześnie zachowuje się, jakby był nieśmiertelnym, który przeżył tysiące żyć, a w tym ciele jedynie utknął, jakby wiek - ciało - nie pasowało do siedzącej w nim duszy. jasne, rozpalająca namiętność, rozwijające się ciało, a za nim hormony, biologia, nad którą być może nie był w stanie w pełni panować - ale w wieku 17 lat kto w wakacje transkrybuje utwory klasyczne? kto wypowiada się po profesorsku o literaturze - o życiu? i to nie w sposób jakby aspirował do profesorskiego poziomu, próbował mówić o w poetycki sposób, on po prostu to robi; przez pewną część książki byłam pewna, że Elio jest znacznie starszy niż w rzeczywistości, właśnie ze względu na jego podniosłe słowa, głębokie myśli.
wiem, że bohater jest wykształcony, jego ojciec jest profesorem, że obraca się w tych kręgach, ale te słowa brzmiały jak nie jego.
jasne, takie myśli - słowa - pasują do autora, który w momencie napisania książki miał za sobą bagaż doświadczeń, rozmów, przemyśleń i namiętności - który był wtedy jednak blisko trzy razy starszy.
przyznaję, że nie siedziałam z kartą czy kalkulatorem i nie zliczałam wszystkiego, ale w czasie czytania miałam wrażenie, że 6 obiecanych tygodni zmienia się w znacznie więcej; tu minęło kilka dni, tam tydzień ciszy, tam coś innego. trochę ciężko złapać mi było poczucie czasu.
wiem, że wielu oburzyła czy wręcz odrzuciła pewna scena z owocem (mnie też), ale po analizie, przemyśleniu (ja potrzebowałam to przemyśleć, aby zrozumieć, a jestem starsza od Eliego, który podobne, lepsze nawet, przemyślenia rzuca jakby pod wpływem chwili) - to była chyba najbardziej nastoletnia rzecz jaką zrobił Elio. oburzająca, odrzucająca - tak. głupia i niepoważna? pewnie. ale czy nie taka powinna być młodość? młodość to nie stara, zakurzona biblioteka, z dziełami klasyków, zasypywanymi warstawami kurzu, dysputami filozoficznymi do 3 nad ranem. to dzikość, seksualność, testowanie i przekraczanie granic.
ale czy byłabym szczęśliwsza bez tej i jeszcze jednej (łazienkowej) sceny? pewnie tak. ale zarazem po przemyśleniu to to, co nas oburza, stanowi najbliższe zachowanie młodzieży; jeszcze nie dojrzały (fizycznie) dorosły, ale już niemałe dziecko.
nie mam zamiaru sięgać po drugi tom, ta historia powinna się kończyć tak, jak to było zaplanowane - czuć, że pociąg dojechał do stacji, czas wysiąść, resztę zostawić w niewiedzy, w domyśle. nie niszczyć tego, co jest.
nie do końca wiem, co czuje teraz, na koniec. warte czy niewarte przeczytania? film nic mi nie zasugerował, bo jeszcze go nie oglądałam, a czytałam też gorsze rzeczy. nie jestem chyba stworzona do romansów, a tym bardziej takich powolnych, subtelnych, poetyckich, skąpanych we włoskim słońcu, pachnących świeżymi owocami i morzem.
najgorsze jest teraz chyba poczucie, że zapamiętam tylko to, co było w tej książce najbardziej zapadające w pamięć, najbardziej obrzydłe. nie zapamiętam namiętności i subtelności. nie książka dla mnie, nie z tymi bohaterami.