Książka określana jako kryminał oczywiście nim nie jest, wiedziałam to od początku, nie oczekiwałam tu żadnego napięcia czy wartkiej akcji. Wątek tajemniczych morderstw jest ważny ale nie najważniejszy w powieści, nie jest dominujący. Bo obok niego pojawia się wiele innych, dzięki którym powieść zawiera w sobie elementy satyry czy powieści obyczajowej.
W małej wsi w okolicy Kotliny Kłodzkiej ginie Wielka Stopa – jeden z myśliwych. Wkrótce potem znalezione zostają zwłoki kolejnych trzech i cała sytuacja bardzo niepokoi miejscowych. Pani Janina Duszejko, nauczycielka, kiedyś sportowiec, samotnie mieszkająca w leśnej głuszy próbuje przekonać sąsiadów, że za śmiercią myśliwych stoją zwierzęta, mszczące się za śmierć swoich braci.
Janina Duszejko jest niezwykłą postacią. Jest w całym swoim zdziwaczeniu i wyobcowaniu postacią bardzo prawdziwą, szczerą, żyjącą w zgodzie z naturą, w zgodzie z samą sobą i sowimi potrzebami. Imponują mi tacy ludzie. Często właśnie można takich spotkać w górach, zaszywają się gdzieś, chcą odciąć się od świata, od cywilizacji i tworzą sobie swoje małe światy. Spotkałam takich kilku w swoich ukochanych górach – Bieszczadach.
Janina – kobieta jakże inna od innych ludzi jest dowodem na to, że bez cywilizacji można żyć. Jest ucieleśnieniem harmonii z przyrodą, z kosmosem i swoim wnętrzem.
Jest mądra, silna, głęboko przeżywająca i współczująca, a przez to nie zrozumiana przez innych prostych ludzi.
Owszem w niektórych momentach przesadzała. Tłumaczenie policji śmierci ofiar poprzez układ planet, gwiazd, czy też zemstę zwierząt wywoływało uśmiech na mojej twarzy i potęgowało uczucie (aczkolwiek pozytywne), że pani Duszejko jest przeuroczą zdewociałą momentami starszą Panią.
Powieść emanuje przesłaniem dotyczącym zwierząt, a mianowicie by ich nie zabijać. Janina jest zagorzałym obrońcą naszych mniejszych przyjaciół, wegetarianką dzielnie walczącą o to, by człowiek nie znęcał się nad zwierzętami, nie polował, nie jadł a traktował jak równie sobie istoty, które myślą i czują.
Autorka zdecydowanie atakuje katolicyzm i przestarzałe poglądy umiejscawiające człowieka w tradycji, iż zwierzę musi służyć człowiekowi i nie można tego zmienić. Ze zwierzę nie ma duszy a jeśli ktoś twierdzi inaczej - bluźni. Zgadzam się tu z autorką i dlatego kazanie księdza, który myśliwym przypisuje wielkie posłannictwo dbania o ziemię i współuczestniczenia w dziele stworzenia i decydowania o tym, czy zwierzę można zabić uważam za idiotyczne. Mnie samą poruszyło negatywnie. Myślę, że Tokarczuk chciała w tej powieści głośno nazwać pewne zjawiska, wyrazić swój gniew, dać może powód do refleksji nad losem tak bardzo od nas zależnych istot.
W powieści panuje niezwykła atmosfera. Same opisy górzystych okolic dają poczucie spokoju, ciszy i wywołują pragnienie, by tam pojechać, zobaczyć, poczuć to. Dużo jest przemyśleń na temat życia i śmierci, dużo rozmyślań na temat astrologii, której pasjonatką i znawczynią jest główna bohaterka.
O ile okładka mi się podoba, ilustracje wewnątrz książki są zbyt mroczne, drażniły mnie. Może miały oddać nastrój i charakter opisywanych wydarzeń, mi się nie podobały.
Nie jest to wielka powieść, wielka literatura. Niesie w sobie pewne przesłanie moralne, pewne prawdy uniwersalne, ale na pewno już wszystkim znane. Zestawienie dobra ze złem jest przesadzone i zbyt często podkreślane, na pewno wpisuje się w prowadzone aktualnie spory wegetarian i mięsożerców. Jednak powieść jest na pewno odskocznią od naszej codzienności, przeniesieniem w inny świat, źródłem wiedzy. Odbieram ją też jako osobistą wypowiedź autorki, która głównej bohaterce na pewno nadała wiele swoich cech.
„Często zastanawiam się, dlaczego podobają nam się ci, a nie tamci ludzie. I mam na ten temat swoją Teorię. Istnieje mianowicie pewien idealny harmonijny kształt, do którego instynktownie dąży nasze własne ciało. Wybieramy w innych te cechy, które mogłyby dopełnić ten ideał.”