"Modny PRL" nie stanowi pozycji skupiającej się jedynie na konfekcji, dziewiarstwie, ich dostępności, jak i wyglądzie sklepów i ulic minionych dekad. Moda jest przyczynkiem by rozprawiać również o sytuacji politycznej i kulturalnej kraju po II wojnie światowej. Autorzy przywołują wiele zapisów ówczesnej kroniki filmowej, wiadomości z czasopism nie tylko modowych, słów L.Tyrmanda, A.Wróblewskiego, M.Hłasko, A.Osieckiej i innych.
Gdy spojrzeć do wnętrza książki na pierwszy rzut oka dostrzegamy dialog wpisów cytowanych z komentarzem autora. Przeszłość ujęta w cudzysłów przytacza wprost migawki z polskich ulic oraz obostrzeń ze strony władzy, ukazuje obraz polskiej rzeczywistości i ludzkich zmagań, bynajmniej nie tylko z mała dostępnością artykułów deficytowych. Natomiast dzisiejszy komentarz stanowi głos historyka G.Sołtysiaka oraz stylistki D.Williams. Całość ma wyważony charakter, z harmonijnie prowadzonym dialogiem pomiędzy relacją historyczną, a cytatami. Osobiście bardzo nie lubię, gdy cytowane treści przejmują władzę nad treścią tworząc zlepek cudzych myśli i odniesień do dawnych zdarzeń bez zdecydowanej narracji ze strony autora publikacji. Taka nieuporządkowana rzecz ma wtedy niewielką wartość.
Przyznaję, że obawiałam się treści, z uwagi na sam fakt braku z mojej strony chęci gonienia za nowinkami modowymi. Dla mnie to co modne, z reguły widać na ulicach, a ja unikam powielania tego, co mają wszyscy. Nie czuję się dobrze, jako kolejna kopia narzuconego stylu i choć lubię spojrzeć z dystansu na lata, gdy byłam dzieckiem, to sam temat nie zachęcał mnie do tego. Może i dobry tytuł nosi ta pozycja, jednak nie dostarcza pełnego obrazu rzeczywistości, jaką postanowiono w niej przybliżyć. "Modny PRL" na pewno ilustruje nie tylko elementy mody, ale nasze społeczeństwo, to jak ludzie potrafili radzić sobie w sytuacjach, czasem jedynie niekomfortowych, a częściej trudnych.
Przybliżone zostały fenomeny ówczesnych stylów ubierania. Swobodne manifestowanie swojego stylu było nie lada odważnym procederem z uwagi na sam fakt, iż mogło się za to zasiąść w ławie oskarżonych, o czym nie jeden bikiniarz przekonał się na własnej skórze. Po kilku latach wzięci zostali pod lupę hippisi, dla których długie włosy oznaczały wolność i swobodę manifestowaną na przekór władzy centralnej, jaki i kościelnej. Właściwie w tamtym okresie wszystko mogło budzić kontrowersje społeczne, jak i zastrzeżenia władzy. To co było inne, wyróżniało jednostkę, tworząc sposobność do nowego ruchu. Mając na myśli tylko kontekst mody ubraniowej wszelkie nowinki pociągały za sobą konsekwencje, nadając bowiem nowy look tworzyło się inny styl bycia, co wymykało się unifikacji. Kolejne lata i zmiany mody nie były juz tak restrykcyjnie kontrolowane przez władze ludową, bardziej przyczyniły się do krytyki władz kościelnych (pojawienie się mini).
Nic co działo się w PRL-u nie mogło umknąć władzy, a ta wytworzyła "ochronny parasol" nad każdym przejawem życia publicznego. Propaganda i uznawany za nielegalny kontakt z Zachodem był argumentem stojącym na czele walk z ludem. Dlatego żyło się dwutorowo, bez zgody na uniformizację każdego aspektu życia. Na zewnątrz, bardziej po myśli rządzących, w myśl sztywnego kanonu, a prywatnie, tak jak się chciało, np. tańcząc "skandalicznie", ale już we własnym towarzystwie na prywatkach. W ogóle w latach 1945-55 zabawa była jak owoc zakazany. Najtrudniejsze były pierwsze powojenne lata izolacji, ale po śmierci Stalina następuje - niestety - krótkotrwała "odwilż" pozwalająca choćby na zorganizowanie festiwali. Owszem są to nadal lata cenzuralnej blokady, jednak władza na moment postanawia patrzeć przez palce na pewne zmiany w stylu życia. W latach sześćdziesiątych świat szaleje na skutek rewolucji obyczajowej oraz nowinek we wzornictwie, natomiast u nas panują sztandarowe wzorce, które ciężko przeforsować nawet aktorkom.
Teoretycznie zna się z magazynowych witryn, a jeszcze częściej ze starych filmów charakterystyczne modele dizajnu lat 50-, 60-, 70-tych, a mimo to z książką "Modny PRL" poznaje się nieznane projekty rodzimych twórców. Dziś można się uśmiechnąć na myśl o światowej sławie "relikcie" PRL-u, czyli Rolling Stonesach, którzy wystąpili w roku 1967 w Warszawie.
Nowy kształt mody pociągał za sobą nowy kanon piękna. A to czego w modzie nie komentowała już władza, kierująca swą uwagę na pociąg Polaków w stronę kapitalistycznego Zachodu, zostało mocno skrytykowane przez kościół. Do skromności nawoływał sam prymas Wyszyński.
Pomyśleć, że w latach siedemdziesiątych dyskutowano nad zezwoleniem noszeniem przez dziewczęta spodni w szkołach (do tej pory można było je nosić w czasie wakacji, podczas wypraw rowerowych czy wycieczek krajoznawczych w góry). Prawdziwe szaleństwo!
To co ja pamiętam najlepiej z tamtych lat, to kolejki w domach towarowych. Chyba właśnie to skutecznie zniechęcało mnie, już w latach osiemdziesiątych do zakupów (bo jaki dzieciak ma cierpliwość stania w kilkugodzinnych kolejkach?!). I po dzień dzisiejszy dostaję niestrawności, gdy przychodzi moment okazjonalnych czy koniecznych sezonowych zakupów, chociaż dziś nie ma ani kolejek za butami, ani niepraktycznego bistoru w sprzedaży. Dobrze, że z tego okresu innych traum nie zanotowałam.
Warto przeczytać. Dla jednych będzie to powrót do przeszłości, jak podróż do lat dziecięcych, dla innych - w przystępny sposób - zapoznanie się z epoką rodziców, dziadków. W moich oczach koniec lat siedemdziesiątych i osiemdziesiąte to wcale nie szarość i nijakość, a wielce kolorowy świat dziecięcych szaleństw, ubrań z kolorowego sztruksu, który kocham do dziś, czwartkowego spotkania z "kobrą", czyli teatrem sensacji oraz weekendowymi programami przyrodniczymi oglądanymi całą rodziną (to dzięki nim, jeszcze przed pójściem do przedszkola, nauczyłam się odliczać czas na zegarze). Możliwe też, że pamiętam ten okres jako barwną plamę dzięki pojawieniu się w naszym domu przechodzonego, kolorowego odbiornika marki "Rubin" ;)