Wszyscy, którzy czytają lub do czytania chcą zachęcić bliźnich, szukają teraz książek, które nadają się na prezent.
Z większością rodziny nie mam kłopotu, znam ich i wiem, o czym marzą czytelniczo.
Mam jednak jeden niewielki kłopot.
Otóż mój bratanek, do tej pory kontentujący się dinozaurami i Batmanem, powiedział, że nie jest duży i chce tyranozaura, tylko książkę. Dodał, że mam mu coś znaleźć. Młode to, a wymagające, że hoho!
A kłopocik polega na tym, że o ile jeszcze znam się na YA, szczególnie fantasy czy urban fantasy, bo często przeglądam ten typ książek, to muszę się przyznać, że nie miałam bladego pojęcia, co mogę kupić mojemu bratankowi.
Dziewięciolatki bywają trudne.
Na szczęście dostałam "Szeptacza burz" i Christiny Diaz Gonzalez i wiedziałam, że "jestem w domu".
"Szeptacz burz" jest co prawda 7 tomem z serii "Spirit Animals", ale bratanek na święta dostanie dwa pierwsze tomy, a potem będzie dostawał kolejne, sukcesywnie. Tom siódmy już mam, więc nie ma na co narzekać.
"Spirit Animals" to jeden z tych projektów, w których prace nad kolejnymi tomami sagi dostają różne autorki i autorzy. Tom, który miałam przyjemność przeczytać, był autorstwa Christiny Diaz Gonzalez.
Fabuła specjalnie skomplikowana nie jest, ale prawdopodobnie dziewięciolatkowi nie podarowałabym "Finnegans wake", czy "Braci Karamazow" tylko po to, żeby odhaczyć zadanie "zapoznania dziecka z wielką literaturą".
Grupa tak zwanych Zielonych Płaszczy, bohaterskich młodych ludzi, którzy zostali wrobieni w zbrodnię i których PR ostatnio nie jest najlepszy, kontynuuje podróż w poszukiwaniu artefaktów, które mają pozwolić im udowodnić światu, że nie oni popełnili czyn, który jest im przypisywany oraz żeby pokazać, że tylko współpraca pozwoli światu uleczyć rany po wojnie i związanych z nią kataklizmach. Każdy z nich ma kogoś w rodzaju… zwierzęcego towarzysza, zwierzę-totem, z którym wspólnie działają i podróżują.
Jak w każdej powieści przygodowej młodzi ludzie napotykają na swojej drodze przeszkody, innych ludzi, nie zawsze młodych i nie zawsze przyjaznych, muszą wykazać się nie tylko umiejętnościami walki, ale i siłą charakteru. Zderzają się ze zdradą, ale i natykają się na wielkoduszność.
"Szeptacz burz" to porządny kawał przygody, dobrze napisany i dobrze przetłumaczony.
Język jest książki prosty, ale nie prostacki i bardzo dorosłej osobie czytanie Gonzales nie sprawiało bólu. Jest sztuką napisanie fabuły dla dzieci/młodzieży tak, żeby nie obrażała inteligencji dorosłego. Gonzales ta sztuka się udała.
Autorka, mimo iż pędzi z akcją do przodu, ma czas, żeby delikatną kreską narysować krajobraz, dać czytelnikowi posmakować egzotycznych zachodów słońca czy majestatu gór. To ważne w książkach dla młodych i młodzieży, pozwala bowiem uczyć się smakować słowa, które niekoniecznie opisują kolejną zwycięską walkę.
No właśnie, walki. Ciekawe jest to, że bohaterowie "Szeptacza burz" nie zawsze zwyciężają. Czasem muszą uciekać z podkulonymi ogonami, co daje świetną lekcję radzenia sobie z codziennością. Kiedy poznajemy smak porażki, który odczuwają lubiani przez nas bohaterowie, łatwiej jest nam pozwolić sobie w realnym życiu na bycie mniej doskonałymi, niżbyśmy chcieli.
Co jeszcze lubię w "Szeptaczu burz"? Jestem feministką, więc powiem od razu: że dziewczynki pokazane w książce są aktywnymi i silnymi postaciami, które tak jak chłopcy stawiają czoła przeciwnościom, tak jak oni wygrywają i przegrywają, używają mózgu, umięjętności wojowniczek, lub siły fizycznej. Lubię aktywne bohaterki w książkach przygodowych, niezależnie od tego, czy mają piętnaście czy pięćdziesiąt lat.
"Szeptacz burz" pokazuje młodym czytelnikom jak rodzi się uczucie i to, że zdarza się, że przyjaciele zdradzają. Pokazuje piękno w różnorodności i jej akceptacji. Pokazuje zmianę, jaka zachodzi w bohaterach pod wpływem drogi.