Słowa o samotności i bohaterstwie otwierają pierwszą z trzech powieści kryminalnych Marcina Świetlickiego - współczesnego dekadenta, poety, lidera zespołu Świetliki, stałego bywalca krakowskich knajp wokół Rynku, człowieka kochającego alkohol i papierosy.
"Dwanaście" to powieść na wskroś przesycona autotematycznością autora. Być może dlatego najbardziej podoba się krakowskim czytelnikom, którzy są w stanie dokładnie odtworzyć w pamięci miejsca które opisuje Świetlicki. Bulwary, parki, kamienice, uliczki, kawiarnie. Tylko jedną z nich pisarz wymyślił. W całej reszcie bywa i można go spotkać.
Tematyka powieści to kryminalna zagadka. Głównym bohaterem jest alter ego samego Świetlickiego - Mistrz, który w młodości był amantem z serialu młodzieżowego. Teraz nikt go już nie pamięta.
Utył pan, posiwiał i spuchł - mówią mu ludzie na każdym kroku, a Mistrz dalej siedzi przy barze, pijąc whisky i próbując rozwikłać tajemnice dziwnych rzeczy dziejących się nagle w Krakowie za sprawą pewnej młodej kobiety, mówiącej do niego per "tata", dawnych kolegów z zapomnianego, kultowego i magicznego zespołu Biały Kieł, przyjaciela Manga Głowackiego, Ćmy - kobiety "ciemnowłosej, potarganej i zjawiskowo nietrzeźwej" oraz innych przypadkowych ludzi, których nazwisk i twarzy Mistrz już by pewnie nie pamiętał.
Kto zabił kogo, dlaczego i gdzie? Kim jest współczesna słynna artystka Patrycja Twardowska? Dlaczego Mistrz wyszedł od pewnej pani w jej liliowych spodniach? Dlaczego suka Mistrza, która uciekła podczas spaceru odgrywa ważną rolę w całej sprawie? Kto obserwuje go spod jego okien przy Małym Rynku? Wszystko w swoim czasie, moi drodzy. W czasie czytania.
Książka obfituje w niesamowite, piękne i nacechowane poetyką Marcina Świetlickiego zdania, które mnie - ogromnej fance (żeby nie powiedzieć psychofance) zapierały dech w piersiach. Gdy siedziałam nad "Dwanaście", zawsze miałam przy sobie ołówek. Cytaty trzeba zakreślać. Słowa trzeba utwierdzać w pamięci, bo pięknieją za każdym ich ponownym przeczytaniem.
Bo jak tu nie zachwycić się stwierdzeniami, że "Mistrz zapalił papierosa. Pomyślał o czymś jasnym, czystym i spokojnym. Naiwnie tęsknił za czymś jasnym, czystym i spokojnym. Za utopią tęsknił. Za światem, w którym nigdy nie było takich historii" czy "Światło w jej mieszkaniu paliło się, on jednak postanowił posiedzieć i popatrzeć. W ramach miłości dramatycznej i pełnej nagłych zwrotów akcji".
Mogłabym podać nieskończone ilości kolejnych fragmentów, ale zachęcam do zapoznania się z nimi sam na sam z książką, intymnie zachłystując się tą historią.
Warto przeczytać. Naprawdę warto. Najlepsza książka, z jaką miałam do czynienia w tym roku, ale mogę być bardzo subiektywna. Mimo to - polecam, mocno. Krakowsko, z tajemniczym błyskiem w oku i nazwiskiem Karola Kota dudniącym z tyłu głowy.