Codzienne życie pokazuje niezmiennie różne oblicza miłości - od takiej z czułościami, szaleństwem w oczach poprzez miłość chorobliwą czy nawet zaborczą. Niejednokrotnie przykłady takich odmian tego uczucia odnajdujemy w literaturze. Sięgając po płomienny romans czy erotyk dostajemy wartką akcję i sporo sypialnianych momentów. Jednak wystarczy sięgnąć po "Madeleine" autorstwa C. M. Lakotty, autorki między innymi "Nocnej rozmowy", by otrzymać zupełnie inny wymiar tematyki miłości.
Tytułowa Madeleine Fremont, studentka farmacji, wraca na wakacje do rodzinnego domu, by w tym czasie nabyć doświadczenie podczas pracy w aptece pana Cloura. Wraz z nią podróżuje Helier Ortelle, student medycyny a także jej bliski przyjaciel. Młodzi mają nadzieję na szybkie narzeczeństwo, jednak obawiają się reakcji ojca dziewczyny, gdyż Helier pochodzi z miejscowości, która nie budzi w mężczyźnie pozytywnych skojarzeń. Dlatego szukają wstawiennictwa u stryja Madeleine Auberta. Ech, gdyby tylko wiedzieli, że ich szczęście zostanie zakłócone właśnie wtedy, wybraliby inne rozwiązanie... Spotykają tam bowiem kuzynkę Madeleine - Yvonne Touraine, która jest zupełnym przeciwieństwem skromnej i rzadko dającej ponieść się emocjom panny Fremont. Zresztą - zupełnie prywatnie - nie rozumiem co Helier widział w cichej i zimnej Madeleine. Yvonne już podczas pierwszego spotkania postanawia, że młody, przystojny i dobrze rokujący na przyszłość lekarz będzie jej. Czy dziewczynie uda się ta sztuka i zdobędzie Heliera? Czy może miłość dwojga studentów okaże się silniejsza?
Muszę przyznać, iż początkowo książka jest dość nudnawa i okropnie mi się dłużyła. Ale wiedziałam, że jak się rozkręci konkretna akcja to będę myślała już tylko o tym, jak historia się zakończy. Wstęp (czyli ta część książki do regat żeglarskich) jest bardzo lakoniczna, opisuje szczegółowo charaktery i przeszłość bohaterów, wnikliwie analizuje postępowanie Yvonne, przemyślenia młodych zakochanych oraz osobę Denisa Croiset'a - aptekarza, zakochanego w Madeleine. Rozwinięciem nazwałabym fabułę od momentu tragicznych regat, podczas których dochodzi do śmierci jednego z uczestników. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że sytuacja ta wpłynie - i to bardzo drastycznie i dramatycznie - na przyszłość bohaterów. Jaką? Jakie będą ich losy nie zdradzę, by nie zepsuć Wam odkrywania - fragment po fragmencie - tej jakże zaskakującej powieści. Zakończenie jest takie, na jakie po cichu liczyłam i które daje wiele do myślenia.
Autorka potrafi świetnie manipulować słowem, które przekazuje czytelnikowi. Pisze kwieciście, dekoruje legendami i balladami. Ma dar wlewania w swoje książki swoich uczuć, serca i odniesień do jakże wielkich uczuć: miłości, zdrady, zazdrości, nienawiści i chciwości. W powieści zestawiła doskonałe, choć zupełnie przeciwne sobie, bohaterki: białą i niewinną Madeleine oraz "czarny charakter" Yvonne. Wielokrotnie miałam ochotę rzucić książką, by nie denerwować się podczas kolejnych wybryków tej drugiej. Jej postępowanie doprowadzało mnie nawet do wściekłości, choć i Helier czy jego matka nie są tutaj bez winy. Nie do końca byłam w stanie zrozumieć wszystkie opisane decyzje... Może dlatego, że oczekiwałam zaręczyn, ślubu i pięknej miłości w szczęściu, jak w romansie. Jednak pamiętajcie - to nie romans, a wręcz książka z licznymi problemami i intrygami. Jeśli zatem uważacie, że jakoś przebrniecie przez początek i macie ochotę na inne spojrzenie na miłość to sięgnijcie po "Madeleine". Bowiem mimo, że nie porywa i nie unosi to ma w sobie "coś".