Jerzy Kosiński bardzo chciał, by w tej minipowieści znalazł się jakiś naddatek. By nie była to tylko historia prostaczka, któremu przydarza się to i to, ba, także by nie był to tylko obraz amerykańskich elit (czy choćby satyra na amerykańskie elity) danego okresu. Cóż, jeśli się zna historię powstania „Wystarczy być”, ta jego chęć nie jest to w sumie niczym dziwnym :) Chciał, by jego dziełko miało jakiś powab Lyteratury przez duże L :) I, uczciwie trzeba przyznać, że w pewnym stopniu mu się to udało, książkę nie tylko czyta się szybko, gładko i z przyjemnością, ale i widzi się – choć raczej we wczesnych etapach tekstu – te literackie podkręcenia. Popatrzcie choćby na opis zachowań prawników, na samym początku – jest tam coś takiego, serio.
Śledzimy losy Losa, kibicujemy mu, chcemy, by mu się udało. Po trosze dlatego, że nie chcemy, by zabawa się skończyła, bardziej jednak ze względu na sympatię, którą on w nas budzi. Czyż wszyscy nie jesteśmy równie zagubieni, jak on? Ale, ale większość z nas od któregoś momentu zaczęłaby grać tą sytuacją, nawet nie na etapie, w którym można było ją jednoznacznie wyzyskać (kiedy Los otrzymuje propozycję napisania książki za sześciocyfrową kwotę) tylko wcześniej, np. staralibyśmy się rzucić jakąś elokwentną uwagę w rozmowie z prasą. On cały czas jest sobą – to w końcu nie jego wybór – i przy tym/pomimo to budzi naszą sympatię.
Ha, może po prostu nie chcemy, by trafił na ulicę, gdzie przecież by sobie nie poradził, czy do zakładu zamkniętego.
Interesujące, że właściwie wszyscy budzą tu sympatię – politycy i biznesmeni autentycznie troszczą się o dobro swojego kraju (to zresztą jeden z wieeeeelu punktów łączących „Being There” z dziełem Dołęgi-Mostowicza, tam jest pod tym względem bardzo podobnie), Rand chce jak najlepiej dla swej żony i jest gotów na poświęcenia, by to osiągnąć, dziennikarzom zależy na tym, by zrobić dobry program, nawet ambasador ZSRR bynajmniej nie odpycha.
Z różnych względów – przede wszystkim ze względu na krótkość książki oraz na fakt, że nie ma w niej jakiegoś wyraźnego kontrapunktu, na którym mógłbym się w takim razie skupić - nie jest to w ścisłym sensie recenzja omawianej książki, bardziej zapis moich przemyśleń po jej przeczytaniu. 6/10, z jednej strony powieść/opowiadanko jest naprawdę dobra, było to nader przyjemnie spędzone półtorej godziny, raz czy dwa nawet się śmiałem i może też czegoś tam się dowiedziałem o amerykańskich elitach, z drugiej znam historię jej powstania, więc ile niby mógłbym ich dać?