Jaka jest wasza ulubiona seria? Wiem, to pytanie usłyszeliście już z miliony razy. Macie na nie dużo odpowiedzi, ale zastanówcie się jaka jest taka jedyna, którą polecili byście każdemu bez względu na wszystko? Taka, która jest dla Was ważna z jakiegoś powodu i dużo dla Was znaczy.
Dla mnie niezmiennie od dwóch lat, a dokładniej od maja 2020 roku jest to seria Kroniki Rosewood autorstwa cudownej Connie Glynn. Dla wielu może być ona błaha czy naiwna. Bo wiem nie jest idealna, ale dla mnie znaczy wiele. Kroniki Rosewood to dla mnie bezpieczna przystań, comfortowa seria. Gdy tylko czuję potrzebę, biorę jeden z tomów z półki, i zatracam się w tym świecie po raz kolejny.
A dzisiaj przychodzę z recenzją 4 tomu tejże serii, czyli ,,Księżniczka w sercu", który 9 lutego miał swoją premierę. Po ostatnich wydarzeniach w życiu naszych bohaterów wiele się zmienia. Są to zmiany jednocześnie na lepsze i gorsze. W końcu prawda zawsze wyjdzie na jaw. Nawet jeżeli jest okrutna i smutna, ale po prostu jest. Prawda boli, bo taka jest właśnie prawda, ale potrzebna.
Cudownie było wrócić po roku do Rosewood Hall. Do ulubionych bohaterów. Zdecydowanie tęskniłam. Connie ma to do siebie, że stworzyła niesamowitą historię i świat, w którym mogłabym zostać na zawsze. Klimat całej elitarnej szkoły Rosewood jest niezwykły i tak jak w każdej części odczuwalny. Najsilniejszą zaletą całej serii są bohaterowie. Różnorodni. Każdy jest inny, i jedyny w swoim rodzaju. To właśnie pokochałam w tej opowieści, można poczuć się zrozumianym i zaakceptowanym bez względu na wszystko. Karty zostały postawione na stół, trzeba poskładać je w całość w klimacie zagadek wyjętych z baśni. Wiedziałam, co się wydarzy, jakie kłamstwo zostanie odkryte i konsekwencje tego były wielkie. Zdecydowanie bolało to, to była najbardziej emocjonalna część. Czasami myślimy, że robimy dobrze broniąc ludzi, których kochamy przed samymi sobą. Ale tym samym ich ranimy. Zachowanie Ellie i to co zrobiła było okropne. Dziewczyna niezmiennie mnie irytowała, boję się co będzie w ostatniej części. Brakowało mi jej osobowości. Tej, którą była jeszcze w 2 tomie. Lottie była mniej irytująca, a Jamiego mi po prostu szkoda. To co się wydarzyło na ostatnich stronach było zaskakujące, te wszystkie emocje. Poleciało mi kilka łez spod rzęs, a teraz pisząc te słowa tęsknię i nie mogę się doczekać kolejnego spotkania w ,,Princess Ever After"(Księżniczka na zawsze), aż mam ochotę zaryzykować i sięgnąć przed polską premierą - przeczytać po angielsku!
Nic nie jest różowe i idealne, tak samo każda książka oprócz zalet posiada mankamenty. Czasami większe, czasem mniejsze. W ,,Księżniczka w sercu" zabrakło mi więcej klimatu szkoły, bo nie było jakichś lekcji, bardziej akcja działa się w akademiku Ivy i na terenie szkoły. Czego mi brakowało. Za największą wadę uważam to, że bohaterowie drugoplanowi Raphael czy Micky zostali potraktowani powierzchownie. Jak epizodyczne postacie. A szkoda, bo w 2 tomie bardzo polubiłam Raphaela. Chciałabym żeby było z ich udziałem więcej wydarzeń niż było. Ale nie robiło to jakiejś większej roli, więc wielu osobom może to nie przeszkadzać.
Podsumowując, najnowszy tom Kronik Rosewood był przedostatnim i zarazem dość emocjonalnym, udanym spotkaniem z Rosewood Hall i bohaterami tej elitarnej placówki. Nie mogę się doczekać, tego co przyniesie ostatni tom! Nawet jeżeli nie spodoba mi się (W co wątpię) będzie to moja ulubiona seria, bo przez te dwa lata się nią stała i pozostanie w moim sercu na zawsze.