O tej książce słyszałam już od jakiegoś czasu, bardzo chciałam ją przeczytać, ponieważ ciekawiło mnie, dlaczego mama dwójki dzieci postanowiła wyjechać "za chlebem", co nią kierowało, jak się czuła z dala od domu i bliskich? Ta historia jest prawdziwą, autentyczną opowieścią o życiu głównej bohaterki i jednocześnie autorki tego tytułu, Lucy. Wymagało to na pewno wiele odwagi, by opisać swoje własne losy, nie jest to bowiem wcale prosta i łatwa sprawa podzielić się z czytelnikami swoimi wspomnieniami, często trudnymi przeżyciami, poddać to wszystko ocenie innych ludzi, a jednak Lucyna Olejniczak zdecydowała się o tym napisać i przedstawić fakty ze swojego własnego życia, namówiły ją do tego jej dzieci. Myślę, że był to pomysł znakomity, strzał w dziesiątkę. Brawo!
Pisarka mieszka w Krakowie, to jej miejsce na ziemi, jej miasto rodzinne. Uwielbia podróżować, wcześniej w celach zarobkowych, dzisiaj dla przyjemności. Ma na swoim koncie takie tytuły jak: "Wypadek na ulicy Starowiślnej", "Dagerotyp. Tajemnica Chopina" czy "Jestem blisko". To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale mam nadzieję, że nie ostatnie.
Lucy wyjeżdża do Ameryki, zostawia pracę, dzieci oddaje w ręce swojej mamy, z nadzieją patrzy w przyszłość. Nie chce wiele, po prostu spokojnie i godnie żyć, nie martwiąc się o każdy grosz, nie zastanawiając się, co wymyśli ojciec dzieci uzależniony od alkoholu. Chce stworzyć córce i synowi bezpieczny, ciepły dom, tylko tyle i aż tyle. Niestety w obcym kraju wcale nie jest tak kolorowo i cudownie, jak może się wydawać, szczególnie jeżeli nie zna się języka, a Lucy potrafi zaledwie podziękować, przeprosić i przywitać się po angielsku. Zna jeszcze jedno dłuższe zdanie, ale nie na wiele się to przydaje. Na szczęście ma głowę na karku, jest silna i nie daje się przeciwnościom, za wszelką cenę stara się dać sobie radę. Motywację ma wielką, a wyznaczony cel wart jest zachodu. Praca nie jest lekka, łatwa i przyjemna, opieka nad starszą, schorowaną osobą to ogromna odpowiedzialność, na jej barkach spoczywa bardzo wiele, czasem zbyt wiele. Los zdaje się z niej kpić i drwić, ale czy nasza bohaterka podda się bez walki? Czy czegoś się nauczy, czy wyciągnie wnioski na przyszłość, szczególnie w momencie, gdy w kraju mąż po kolei wyprzedaje dorobek jej życia, rodzinne pamiątki, które dla niej mają niebywałą wartość sentymentalną? Niejednokrotnie wzruszałam się do łez, zaciskałam pięści ze złości, denerwowałam się i kręciłam głową nad niesprawiedliwością, jaka spotykała tę kobietę, wiem jednak, że dzięki tym wszystkim przeżyciom stała się tym, kim jest teraz. Dzisiaj może cieszyć się z tego, że jej się udało, że jest szczęśliwą, silną osobą, doświadczoną przez los, niebywale mądrą. Chciałabym oczywiście poznać dalszą cześć tej historii, mam nadzieję, że kiedyś zostanie napisany ciąg dalszy, ciekawi mnie bowiem, co stało się z poszczególnymi bohaterami tej książki, zwłaszcza z mężczyzną, który pomagał Lucy i był jej niebywale bliski. Czy nastąpił tu happy end, szczęśliwe zakończenie amerykańskiego snu? Jak myślicie? Czy i Was to zainteresowało?
Trudno oceniać powieść, którą napisało samo życie, ale mogę zapewnić, że warto ją poznać, ponieważ możemy z niej mnóstwa rzeczy się dowiedzieć, zrozumieć, przemyśleć, poruszy nas, pobudzi do refleksji, to naprawdę cudowna, wzruszająca historia, godna poznania i polecenia.
Na koniec fragmenty:
"(...) trzymałam swoje skarby: tasiemki z datą i godziną urodzenia dzieci, jakie zawiązywano noworodkom na porodówce. Pierwszą, maleńką czapeczkę Magdy - musiałam ją sama przerabiać, bo można było kupić tylko duże. Wydziergane przeze mnie szydełkiem buciki. I to, co najważniejsze, wszystkie laurki od dzieci - przepiękne, nieporadne rysunki, na których wyglądałam jak semafor z okrągłym niczym piłka brzuchem i burzą włosów na równie okrągłej głowie, podpisane koślawymi literkami"Dla mamy"."
Sama zbieram pamiątki i rysunki dzieci, wiem, jak smutno i trudno byłoby mi się z nimi rozstać...
"Dzięki pobytowi w Ameryce wiele się dowiedziałam, zwłaszcza o sobie samej. Ze zdumieniem odkrywałam cechy, o które wcześniej nawet bym siebie nie podejrzewała."