Zawsze mam problem z tego typu książkami. Zabieram je do domu tylko wtedy kiedy potrzebuję chwili wytchnienia przy niezobowiązującej lekturze. Tym razem rekomendacja Emily Giffin zrobiła swoje „Od lat nie czytałam książki dostarczającej tylu olśnień i wzruszeń”, pomyślałam, że to może być coś, wzięłam książkę z bibliotecznej półki i szybkim krokiem udałam się do domu licząc na miłe spędzenie czasu.
Nigdy wcześniej nie czytałam nic spod pióra Bridget Asher, więc nie wiedziałam co mnie czeka. „Pożyczona miłość” to jej druga po „Kwiatach Artiego” powieść, która ukazała się w Polsce. Julianna Baggott, tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko autorki, oprócz powieści, opublikowała także książki dla dzieci oraz trzy tomiki poezji. Obecnie mieszka na Florydzie z mężem i czwórką dzieci.
Opis na książce jest krótki i niewiele mówiący, intrygujący, ot ktoś udaje kogoś innego.
Gwen jest żoną Petera, ich związek jest spokojny, stonowany, nie ma wybuchów namiętności ani dni pełnych złości. Żyją spokojnie, uchodząc za idealną parę. Jednak Gwen nie jest szczęśliwa, chociaż przez długi czas myślała że tak jest. Jej pozornie poukładany świat burzy pojawienie się dawnej miłości, Elliota Hulla. Mężczyzna jest przebojowy, przystojny i z wewnętrznym światłem. Wkręca się w życie Gwen do tego stopnia, że na pewnej suto zakrapianej imprezie, pojawia się propozycja „żony na niby”. Peter i Gwen, wiedzą, że to kiepski pomysł, jednak obietnica jest obietnicą. Kobieta wyjeżdża na weekend do domku nad jeziorem udając przed umierającą matką Elliota, synową. W tym boskim zakątku, budzą się w niej uczucia o których nie miała pojęcia, dziewczyna poznaje czym jest rodzina, bliskość, zrozumienie i prawda.
Jak wcześniej wspomniałam liczyłam na lekka lekturę a dostałam powieść psychologiczno obyczajową, poruszającą wiele trudnych tematów. Powiedziałabym, że zdecydowania za wiele. Na 250 stronach mamy tragedie rodzinną, śmiertelny wypadek, okrutne bolesne zdrady, kłamstwa, niewyjaśnione tajemnice, chorobę. Autorka zaserwowała kumulacje zdarzeń, której celem było najprawdopodobniej głębokie poruszenie czytelnika, co na pewno sprawdza się, jednak książka nie straciła by na wartości jeśli skupiono by się na mniejszej ilości kontrowersyjnych tematów.
Przyznam, że na początku, powieść mnie drażniła, Gwen, wydaje się być nijaką postacią, zagubioną, bez polotu i energii, jej dumania też nie wypadają dobrze a dialogi są naciągane i mało prawdziwe, jednak z czasem wszystko się zmienia. Bohatera budzi się do życia, akcja nabiera tempa, książka wciąga a tekst robi wrażenie. Być może takie rozplanowanie powieści nie było przypadkowe, Asher, w dwóch pierwszych częściach książki zmusza nas do zadumy i refleksji, jednak jeśli czytelnik nie znajduje się we właściwym stanie ducha to tekst wyda się ckliwy i mdły, dla mnie prawdziwa jest ostatnia część. Bohaterzy stają się żywymi postaciami z autentycznymi reakcjami, wiele cytatów można wziąć do siebie, każda strona tętni życiem, zero fałszu i naciągania. Suma sumarum książka, zmusza do myślenia, wyciągania wniosków, niesamowicie wzrusza i może spowodować niekontrolowane uruchomienie kanalików łzowych.
Nie chce być nie miła, ale uważam że pomysł na okładkę jest totalnie chybiony. Kobieta w fioletowym pantofelku, lekko roznegliżowana i w pościeli skłania raczej do lekkiej i przyjemnej lektury a nie poważnych nastrojów i dramatów rodzinnych. Ktoś tu próbował zmylić czytelnika, oj nieładnie.
Podsumowując, "Pożyczona miłość" nie jest dla każdego. To poruszająca historia o miłości, o poszukiwani prawdy i drogi do własnego Ja. Nie jest napisana swobodnym językiem, który przyswaja się lekko. Każde zdanie, zmusza do zatrzymania się i zastanowienia nad życiem bohaterów i nad własnymi wyborami. Jeśli ktoś liczy na radosne spotkanie z Gwen i jej przyjaciółmi to może się lekko rozczarować. Na ta imprezę trzeba się udać z trzeźwym umysłem i otwartym sercem.
Recenzja umieszczona również na blogu
www.szelestksiazek.blogspot.com