Jak wiadomo, obecnie jest duży wybór książek paranormal romance. Niestety, nie wszystkie są na poziomie. Od tego, czy lektura się spodoba, w dużej mierze zależy od gustu czytelnika. Jest wiele książek, które wszyscy polecają i ciężko jest wybrać te, które na pewno podbiją nasze serce. Nawet najbardziej oczytanym zdarzają się wpadki w wyborze.
Sny od wieków interesują i przerażają ludzi. Od dawna próbują je interpretować, tłumaczyć. Chcą wiedzieć, czemu służą i jaki jest sens tych nocnych wędrówek naszych dusz. Zjawy senne pojawiły się już wieki temu w folklorze wielu ludów, jednak dopiero niedawno znalazły swoje miejsce w literaturze młodzieżowej. "Pożeracz snów" to pierwsza książka powiązana bardzo ściśle z tym tematem, jaką dane mi było przeczytać. Czy spełnił moje oczekiwania? To temat dyskusyjny i spędzający mi z oczu sen, bowiem mam zastrzeżenia do tej powieści.
Elisabeth to zwykła nastolatka, której rodzice wpadają na szalony przeprowadzki na wieś. Dziewczyna początkowo jest zła na wszystko i cały świat ją denerwuje, jednak przyzwyczaja się do myśli, że gdy zrobi maturę i będzie mogła wrócić do miasta. Pewnego dnia, w czasie spaceru ratuje ją młodzieniec na koniu, gdy burza szaleje wokół. Piękna sprawa, prawda? Ale to nie jest bajka, więc zakończenie nie musi być szczęśliwe, a droga do niego usłana płatkami kwiatów.
Jak już zauważyłam, moim skromnym zdaniem, tę książkę wręcz należy wziąć pod lupę, rozłożyć na czynniki pierwsze i co tam nam jeszcze przyjdzie do głowy. Pozwolę sobie zacząć od bohaterów, a konkretnie od głównej, czyli panny Elisabeth Sturm. Niby zwyczajna dziewczyna, a potrafi spać dosłownie wszędzie - pewnie nawet dałaby radę na stojąco w porcie, lub na dyskotece. I zawsze pamięta, co jej się śniło. Ja rozumiem że autorka chciała pokazać, że sny są tu bardzo ważne, lecz ja odniosłam wrażenie, że trochę przesadziła. Nad kreacją Elisabeth autorka musiała się sporo napracować. W książce dziewczyna spotyka się z problemami społecznymi, takimi jak odrzucenie. I ma bardzo częstą fobię wśród dziewcząt - pająki. Momentami jest jednak bardzo denerwująca.
Teraz pora dobrać się do skóry wybrankowi serca głównej bohaterki, sir Colinowi Jeremiahowi Blackburnowi. Pamięta ktoś może jeszcze naszego kochanego Edwarda Cullena, bohatera książki "Zmierzch" Stephanie Meyer, który był wampirem-wegetarianinem? Tak, to ten świecący na słońcu. Tu mamy podobną sytuację, lecz w roli głównej występuje zomie-wegetarian. Niby dostrzegam w nim jakieś-tam wady, lecz wolałabym, by był bardziej ludzki. Nie lubię, gdy hierarchia wad i zalet jest zachwiana. Cóż, przynajmniej Elisabeth nie była Bellą i nie nadrabiała za swojego wybranka złymi cechami.
Przyznaję jednak, że koncepcja zjaw sennych jest tu świeża. Autorka wykazała się oryginalnością, chociaż nie taką rolę snów sobie wyobrażałam. Świat, jaki stworzyła jest dopracowany i ukazany w ciekawym świetle. Podczas całej powieści odkrywany go po kawałeczku, co podsyca apetyt.
Apetyt... Owszem, podsycany, ale nie wystarczająco, bym się nie męczyła z tą książką. Styl autorki, z pozoru lekki, był ciężki do przetrawienia. Brnęłam dalej mając nadzieję na szybki koniec, lecz wszystko dłużyło mi się niemiłosiernie. Sposób pisania autorki był równie przynudzający, jak w "Zmierzchu" Stephanie Meyer. Całe szczęście, było tu dużo więcej akcji, bo inaczej męczyłabym się z "Pożeraczem snów" jeszcze długo, długo. Narracja pierwszoosobowa miała pozwolić na lepsze wczucie się w sytuacje bohaterki i rzeczywiście, cel został osiągnięty, ale przy okazji zanudziłam się przy tym na śmierć.
Kiedy już miałam ochotę krzyczeć z rozpaczy, że nie dam rady przeczytać do końca książki, nadszedł wreszcie upragniony koniec. Mimo schematyczności był ciekawy. Jak to w paranormalach bywa, zaczyna się od nadchodzącego niebezpieczeństwa, a bohaterowie zamiast uciekać, stawiają mu czoło. Choć osobiście ciekawiłoby mnie to pierwsze rozwiązanie, oni zawsze wybierają to drugie, z czym się już pogodziłam. Wszystko dzieje się tradycyjnie. Ostatni rozdział spowodował jednak, że poczułam sympatię do książki. Koniec był inny. Oryginalny. Rzadko spotykany.
I teraz mam dylemat, czy polecić tą książkę, czy też nie. Może ujmę to tak: jeśli lubicie "Zmierzch", nie przeszkadza wam przynudzający styl pisania i schematyczność, paranormale i romantyczne wątki to wasza działka, to śmiało bierzcie do rąk, jeśli zaś oczekujecie porywającej akcji i natłoku wydarzeń, a zaczęliście już czytać, to biada wam. Autorka, co prawda debiutująca, to jednak potrafiła dobić człowieka. Nie wiem, czy sięgnę po następne części, bo obawiam się, że moją ciekawość dalszych losów bohaterów, przezwycięży okropna niechęć do tego stylu pisania.