Z czym nam się kojarzy starość? Z laską, siwymi włosami na głowie, zmarszczkami na twarzy? Z garścią leków, branych codziennie przed snem, chorobami, zniedołężnieniem, domem opieki? Zapewne każdy z nas inaczej sobie wyobraża swoją przyszłość, siebie w wieku 60, 70 czy 80 lat… O ile jesteśmy w ogóle w stanie sobie to wyobrazić. Bo powiem szczerze, że mi to przychodzi z wielkim trudem…
„Powrót na Route 66” to druga powieść Michaela Zadooriana. Autor ten ma już na swoim koncie kilka nagród literackich, w tym także za debiutancką powieść „Second Hand”.
Dlaczego wspomniałam na samym początku o starości?... Ponieważ główni bohaterowie tej książki to małżeństwo, które lata młodości ma już dawno za sobą. Oboje są już u kresu swojego życia. Ona, Ella, jest chora na raka, nie obce są jej szpitale, zabiegi. On, John, chory na Alzheimera mąż Elli, miewa co prawda przebłyski pamięci, jednak przeplatane są one bardzo często kompletnym brakiem świadomości. Oboje, nie chcąc spędzić ostatnich swoich dni w szpitalnych łóżkach, wymykają się córce i synowi, zaniepokojonymi ich zdrowiem – i wyruszają w podróż, na trasę, którą już kiedyś przebyli jako młode małżeństwo z małymi dziećmi, na Route 66.
Ella i John to doświadczone małżeństwo, znające doskonale smutki i radości wspólnego życia. Doskonale się uzupełniają – ona, z powodu choroby wycieńczona i trochę nieporadna, słaba staruszka, ale zachowująca za to doskonałą świadomość umysłu, i on, z zanikami pamięci, ale posiadający jeszcze sprawność fizyczną – są jakby jednym wspólnym życiem, małżeństwem, które doskonale się równoważy i gdzie jedno nie potrafi żyć bez drugiego. Oboje nagle postanawiają się przeciwstawić dzieciom, lekarzom, opiekunom i pragną spełnić ostatnie swoje marzenie. Wyruszają na swój ostatni miesiąc miodowy.
Powiem szczerze, że miałam naprawdę mieszane uczucia co do tej książki. Dlaczego? Bo na początku trochę się ciągnie… zaczyna się spokojnie i wydarzenia w niej po prostu płyną, wszystko się zwyczajnie dzieje, bez zaskakujących zwrotów akcji, bez niespodzianek. Uznałam to, zaczynając tę książkę, raczej za wadę, niż za zaletę. Jednak czytałam dalej i im bardziej zagłębiałam się w lekturze, tym bardziej zaczęłam doceniać taki schemat całej powieści. Bo przedstawia ona po prostu życie – nie jest to film, który zaskakuje nieskończoną ilością wydarzeń, bohaterów – jest to obraz życia, takiego, jakie wiedzie każde z nas, życia zżytego ze sobą, spójnego małżeństwa, mocnego, jak nigdy wcześniej.
Po raz pierwszy czytałam powieść, w której bohaterowie to ludzie już u kresu swojego życia. Zwykle bohaterowie książek są młodzi, pełni życia, rządni przygód. Tutaj mamy parę nie najmłodszą, zmęczoną już starością, chorobami… Ale jednocześnie parę, która darzy się nawzajem wielkim uczuciem, taki silnym, jak nigdy dotąd. Tak, jest to historia o miłości, ale absolutnie nie jest to tani, ckliwy melodramat, ale romantyczna historia miłości dwojga ludzi, miłości, która trwa do końca.
Nie jest to radosna, pełna nadziei na przyszłość książka. Smutek wylewa się tutaj już od pierwszych stron. Ale na pewno jest to powieść godna uwagi. Chociaż, jeśli ktoś liczy na pełną niespodziewanych zwrotów akcji książkę, to się na niej zawiedzie. Jest to raczej spokojna, ale głęboka opowieść o życiu i miłości. Historia, którą może nie byłam zachwycona od samego początku, ale która jednak sprawiła, że z biegiem stron zmieniłam o niej zdanie całkowicie. Polecam!
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/06/powrot-na-route-66.html]