Orsona Scotta Carda fanom fantastyki nie trzeba przedstawiać. Autor kultowej Sagi o Enderze, czy powieści dla młodzieży „Tropiciel” i „Zaginione wrota” w swoim czasie popełnił także serię „Powrót do domu”. Dopiero w tym roku w Polsce po raz pierwszy ukazała się jej ostatnia część, która zamyka pięciotomową podróż ludzkości z planety Harmonia na Ziemię nadzorowaną przez superkomputer, Nadduszę. W jakim stylu kończy się nasza przygoda? Na Ziemi nie został już nikt z dawnej grupy przybyszów z Harmonii. Jedynie Shedemei, którą przed starzeniem powstrzymuje powłoka gwiezdnego sternika oraz długoletnia hibernacja, wraz z Nadduszą, patrolują z wysoka glob. Zastanawiają się, gdzie podziewa się Opiekunka, na której wezwanie niegdyś odpowiedzieli, i jaki jest jej plan. Bo do tego, że go ma, nie ma żadnych wątpliwości. Ludzie na planecie, żyjący wśród aniołów i kopaczy, zaczynają doznawać prawdziwych snów, których głównym przekazem jest jedno – zjednoczenie trzech nacji. Śródludzie jednakże niechętnie pozbędą się swoich ziemnych niewolników, a życie obok nich byłoby udręką. Opiekunka nie będzie miała prostej roboty szczególnie, że załoga „Basiliki” krzyżując jej plany z orbity, chce wymusić jakąkolwiek bezpośrednią reakcję. „Dzieci Ziemi” pokazują, jak daleko serii „Powrót do domu” jest do etykietki oznaczonej science fiction. Card skupiał się na społeczeństwach i zmianach w nich zachodzących, aczkolwiek fantastyka naukowa zawsze była obok. Dopiero w tym ostatnim tomie można zauważyć, że technika była jedynie tłem dla wydarzeń, które miały decydujące znaczenie w ukazaniu przemian ludzkości. Kosmiczne wyprawy, zaawansowane technologie, a nawet komputer, Naddusza, były tylko pretekstem do pokazania powrotu marnotrawnych synów do domu. I właśnie tak należy traktować ten cykl – nie jako sagę science fiction, lecz jako studium psychologii pojedynczych jednostek, a także całych narodów, społeczeństw. Ostatni tom cyklu powinien zamykać wątki, ale też je wyjaśniać. Tutaj Card mnie rozczarował i podejrzewam, że trochę oszukani poczują się i inni czytelnicy i fani serii. Zabrakło puenty, podsumowania i chociażby zakreślenia dalszych losów nowych mieszkańców Ziemi. Jedynie geneza Opiekunki ma jakiś sens, aczkolwiek jest on zbyt głęboki i nieuchwytny. Możemy się tylko domyślać, w jakim kierunku potoczą się losy ludzkości, a także aniołów i kopaczy. Autor uciskaniu tych ostatnich poświęcił wiele miejsca, ale zabrakło tu spojrzenia z szerszej perspektywy na wspólne życie tak różnych ras. Z początku lektura była dla mnie naprawdę trudna, ze względu na mnóstwo nowych bohaterów, których genezę imion autor objaśnił we wstępie książki. Ironicznie, wprowadził tym samym jeszcze więcej zamieszania, wzbudzając niechęć. Niestety, nie spotkamy tu nikogo znanego wcześniej, oprócz Shedemei, ale pojawiają się oni w legendach krążących wśród mieszkańców, a ich imiona służą do nazywania miejsc geograficznych. Mimo to, nie przyzwyczajałam się do nowych bohaterów długo. Card poświęca im wiele miejsca, rozbudowując ich i uzasadniając wszystkie przemiany w nich zachodzące. I tak mamy tu historię potomków króla, którzy zaprzyjaźniają się z Akmą, niegdyś sponiewieranym chłopcem. Głoszą oni nową religię, w której Opiekun jest tylko mrzonką, a kopacze to niegodne, okropne stworzenia, których miejsce jest daleko poza granicami państwa ludzi i aniołów. Fabuła w książce służy głównie do pokazania przemian w społeczeństwach na Ziemi, a także celów działań Opiekunki. Chociaż z zapartym tchem śledzimy powstającą nową religię, reakcje ludzi oraz posunięcia Nadduszy i Shedemei, brakuje tu zakończenia godnego całości serii. Owszem, wszystko rozpoczęte w tym tomie, także się w nim kończy, lecz jako ostatnia część cyklu, „Dzieci Ziemi” powinny także zamykać i wyjaśniać szersze aspekty, poruszane przez wszystkie księgi. Gdyby powstała kolejna książka należąca do „Powrotu do domu”, do tej nie miałabym żadnych zastrzeżeń – czytało się ją szybko, akcja płynie wartko, a przemiany społeczne przedstawione zostały ciekawie i wiarygodnie. Niestety, nie będzie już kolejnych części, dlatego po ukończonej lekturze zostaje ogromny niedosyt.