Kiedy przeczytałam „Betę” autorstwa Rachel Cohn miałam mieszane uczucia, z jednej strony powieść czytało mi się bardzo szybko, fabuła mnie zaciekawiła, z drugiej strony książka nie była jakaś odkrywcza. Pierwszoosobowa narracja nie pozwoliła mi w pełni poznać świata przedstawionego. Powieść była obiecująca, ale pisarka nie do końca wykorzystała potencjał tej historii.
Główną bohaterką i zarazem narratorką powieści jest Elizja – beta, jedna z pierwszych nastoletnich klonów stworzonych, by spełniać zachcianki ludzi mieszkających na rajskiej wyspie Dominium. Dziewczyna budzi się do życia jako szesnastolatka, wkrótce zostaje kupiona przez żonę gubernatora wyspy i staje się towarzyszką jej i jej dzieci. Początkowo życie Elizji wygląda jak bajka – dziewczyna jest traktowana niemal jak członek rodziny, dnie upływają jej na zabawach z nastoletnim „bratem” i młodszą „siostrzyczką”.
Beta zgodnie ze swą naturą odgrywa narzuconą jej rolę, jednak w pewnym momencie dostrzega, że coś jest z nią nie tak, że posiada umiejętności, których nie powinna mieć jako klon. Elizja czuje smak, odkrywa uczucia, ma wspomnienia swej Pierwszej (dziewczyny, która dała jej życie). Klony takie jak nasza bohaterka - klony które wychodzą poza wyznaczone im role, klony które zaczynają samodzielnie myśleć – nazywane są defektami. Twory podobne do Elizji niszczy się, ponieważ stanowią niebezpieczeństwo dla ustalonego porządku rzeczy. Nastolatka zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, więc nie kwapi się z informowaniem kogokolwiek o swych „wadach”.
Kiedy na wyspie pojawia się Tahir Fortescue – przystojny syn jednej z najbogatszych rodzin na świecie – bohaterka zostaje wystawiona na ciężką próbę. Dziewczyna zaczyna darzyć nastolatka silnym uczuciem. Rodzi się w niej bunt. Czy w świecie, w którym klony pełnią rolę posłusznych sług znajdzie się miejsce dla bety, która nauczyła się czuć?
„Beta” jest antyutopią, ale autorka wbrew moim oczekiwaniom nie skupiła się na opisaniu wykreowanego przez siebie świata, czy przedstawieniu konfliktów rozgrywających się w tle sielskiej scenerii. Czytelnik poznaje jedynie Dominium – sztucznie stworzoną rajską wyspę, na której mieszkają najbogatsi ludzie świata. Nie wiemy niestety jak wygląda świat poza wyspą, jakie panują w nim warunki.
Autorka wspominała w kilku miejscach o jakichś Morskich Wojnach, nie wytłumaczyła jednak czym one były – wielka szkoda. Powieść bardzo dużo traci na tym, że Cohn wprowadziła pierwszoosobową narrację. Obserwujemy świat oczami Elizji, a ona jako świeżo wykluty klon-nastolatka nie potrafi udzielić nam szczegółowych informacji o świecie przedstawionym i jego historii. Autorka skupiła się na ukazaniu życia i uczuć nastolatków mieszkających na wyspie. Niestety postacie są bardzo płytkie i nudne. Jakaś ciekawsza akcja zaczyna zawiązywać się dopiero na końcu powieści. Szkoda, że autorka nie poświęciła więcej miejsca na rozwinięcie wątków stricte antyutopijnych, zamiast na opisywaniu nieciekawych działań zblazowanych nastolatków. Powieść zdecydowanie by zyskała, gdyby Cohn poświęciła mniej miejsca romansowi.
Wątek miłosny dominował w tej książce, ale w moim odczuciu został słabo wykreowany - w tej książce pojawia się miłości określana terminem insta-love. Pisarka idzie na łatwiznę i nie pokazuje nam jak ewoluuje uczucie bohaterów, nie motywuje ich działań. Postacie patrzą na siebie i z miejsca się w sobie zakochują – rzeczą, która przyciąga do siebie bohaterów jest ich atrakcyjny wygląd. Autorka nie stopniowała napięcia i to zabiło wątek miłosny – nie dostrzegałam chemii pomiędzy bohaterami, ich uczucie wydawało się równie płytkie jak oni sami, zabrakło mi tutaj głębi.
Rachel Cohn miała interesujący pomysł, dużo gorzej było z wykonaniem. Dostrzegłam sporo minusów, powinnam więc ocenić tę książkę bardzo słabo, do tego wypadałoby stwierdzić, że nie sięgnę po kontynuację… jednak tak się nie stanie. Rachel Cohn zaskoczyła mnie i zaintrygowała w finale. Pisarka ucięła akcję w takim momencie, że czuję wewnętrzny przymus poznania dalszej części opowieści. Końcówka powieści bardzo rozbudziła moją ciekawość. Ostatnie strony ratują ten tytuł.
Nie będę namawiała was do lektury „Bety”, ale nie będę was również zniechęcała. Dostrzegłam w tym tytule wiele wad, ale mimo to czerpałam pewną przyjemność z lektury. Mam ogromną nadzieję, że w kontynuacji autorka wykorzysta cały potencjał stworzonej przez siebie historii - mniej bezbarwnego romansu, więcej akcji i będzie świetnie.