Powieść słodka jak włoskie cantucci, gelato i tiramisu razem wzięte. Opowieść o tym, jak przepiękne toskańskie krajobrazy i specyficzna włoska aura mogą uleczyć nawet najbardziej poharatane serca. "Za oknem cukierni" to współczesna bajka, w której, choćby bohaterowie starali się nie wiem jak bardzo spartaczyć swoje życie, to jednak szczęśliwe zakończenie jest nieuchronne. Bardzo dobra lektura na leniwe letnie popołudnia, nie wymagająca zbytniej gimnastyki intelektualnej, za to posiadająca terapeutyczną moc zwiększania poziomu hormonów szczęścia. Bo dlaczego czasem mamy się nie zapomnieć i nie pozwolić by nas czarowano?
Poukładane życie Lily Turner rozsypuje się w drobny mak za sprawą jednego zdjęcia. Zdjęcia, które ukazuje jej kochającego i oddanego męża (jak dotąd o nim myślała) wraz z jego drugą, włoską rodziną. Z dnia na dzień bierze urlop w firmie i opuszcza Nowy Jork podążając ku czarownym krajobrazom wzgórz Toskanii. W ślad za nią podążają jednak demony przeszłości - widmo matki-alkoholiczki, zaniedbującej swoje córki, niemożność zostania matką i wynikająca z tego przepaść dzieląca ją i jej siostrę, która z niezwykłą łatwością wydaje na świat kolejne pociechy oraz rozłąka z malutką Grace, którą musiała oddać jej biologicznej matce po sześciu cudownych dniach wspólnego życia.
Dociera do uroczej Montevedovy, gdzie staje się obiektem zainteresowania osobliwego stowarzyszenia. Liga Owdowiałych Cerowaczek, bo o niej mowa, to motyw, który w całej książce podobał mi się najbardziej. Ten tajny klub zrzeszał w swych szeregach kilka mocno wiekowych pań, które postawiły sobie za zadanie łatać złamane serca. Klubowi przewodniczyły Violetta i Luciana, siostry Ferretti, właścicielki podupadającej cukierni, która, tak jak jej posiadaczki, lata świetności miała dawno za sobą. Pomysł Ligi Owdowiałych Cerowaczek, opisy zebrań, portrety charakterologiczne wdów i humor sytuacyjny przynależący do tej partii powieści to duży plus na jej korzyść. Przesympatyczne są wdowy z ich starczą gderaniną, przebiegłością, odpowiednio dozowaną zgorzkniałością, choć przede wszystkim dobrodusznością. Nostalgiczne i nastrojowe jest wspominanie przez nich lat, gdy kochały i były kochane; rozczula całowanie i przemawianie do portretów zmarłych ukochanych mężczyzn; wiara w przeczucie zwiastujące osobę ze złamanym sercem, objawiające się czuciem zapachu pomarańczy przez jedną z sióstr i bólem dużego palca u nogi drugiej nadaje książce nieco magiczną aurę.
"(...) dziś nadszedł dzień, by te, które dobrze widzą miały oczy szeroko otwarte, te, które dobrze słyszą, nastawiły uszu, a te, które śpią, niech nie przerywają sobie drzemki"**
Nie kryję, że nie jestem miłośniczką tego typu literatury - miłosne uniesienia, gorące romanse bohaterek i lukrowe zakończenia do mnie zdecydowanie nie przemawiają. A tu jest tak różowo i zakończenie - aż ocieka cukrem; jest szczęśliwe do granic przyzwoitości, momentami zakrawa wręcz na groteskę (przy jednym stole siedzą zdradzający i zdradzani, prawdziwi ojcowie, ojczymowie i gromadka ich dzieci i, o zgrozo, wszyscy są przeszczęśliwi... brrr). Jeśli chodzi o styl książki - nie ma się tu nad czym zbytnio rozwodzić, bo styl jest mocno popularny. Jedyne metafory, które wywoływały uśmiech na mojej twarzy to te używane przez członkinie Ligi, kiedy to staruszki porównywały leczenie złamanych serc do cerowania. Tak, to było proste i piękne w swej prostocie. Był jeden niespodziewany zwrot akcji, który mnie zaskoczył i ożywił fabułę, były momenty, kiedy w powieści dało się zaczytać, jednak uważam, że to pozycja raczej z sortu "dla nastolatek", chociaż osoby cokolwiek życiowo doświadczone mogą ją czytać jako piękną, ale kompletnie pozbawioną odniesienia do rzeczywistości i prawdopodobieństwa życiowego bajkę.