Amon Goeth ma twarz Ralpha Fiennesa.
Każdy kto oglądał tę doskonałą ekranizację świetnej książki Thomasa Keneally’ego – „Lista Schindlera” – to potwierdzi.
I z tą myślą siadałam do lektury najnowszej (ups, już nie najnowszej, bo kiedy ją kończyłam autor zdążył już zapowiedzieć kolejną premierę) książki Maxa Czornyja.
„Kat z Płaszowa” opowiada o błyskotliwej karierze austriackiego członka SS, Amona Goetha. W młodości narodowościowe hasła trafiły na podatny grunt jego umysłu. I tak, wspinając się po szczeblach kariery, (czasem dlatego, że po prostu znajdował się we właściwym miejscu o właściwym czasie), Hauptsturmführer Amon Goeth stał się likwidatorem gett w Polsce. Jego zbrodnicza i bezwzględna praca nie pozostała bez echa. W zamian za wzorowe wywiązywanie się z poleconych mu zadań, (które obejmowały selekcjonowanie Żydów na tych nadających się do katorżniczej pracy i tych, którzy mają umrzeć) pan kapitan dostał rozkaz specjalny. Miał uczynić w podkrakowskim Płaszowie obóz pracy. Od zera. To tam narodziła się legenda olbrzymiego mężczyzny, lubującego się w wytrawnych trunkach, (w ilościach co najmniej nadmiernych), pięknych kobietach, przyjęciach i strzelaniu z tarasu swojej sypialni do więźniów, (ponoć nie było to możliwe ze względu na odległość i Goeth rzekomo musiał raczej robić to z werandy na parterze, no ale legenda to legenda).
Max Czornyj w swojej książce wyselekcjonował zbrodnie Goetha prawdopodobnie po to, żeby książka nie była tylko jedną wielką kroniką zbrodni a i po takiej selekcji było o czym pisać. Czytało mi się to znacznie lepiej niż poprzednią powieść z tej serii „Bestię z Buchenwaldu” (nawet jeśli wciąż brakowało mi bardziej zaznaczonych ram czasowych). „Kat…” jest nieco grubszy i nie mam wrażenia skondensowania zbrodni i sprowadzania treści tylko do nich i szybkiego streszczenia życia głównej postaci. Ciężko powiedzieć, że czerpałam przyjemność z czytania, ale na pewno zapoznawałam się z treścią z większym zainteresowaniem. Być może przez to, że z postacią Amona (na użytek własny) jestem bardziej zaznajomiona niż z Ilse Koch. A także dlatego, że każda wzmianka o ukochanym Krakowie wciąż wywołuje u mnie szybsze bicie serca. Nawet tak mroczna jak ta historia.
Autor zdecydował się na narrację pierwszoosobową, tak samo jak poprzednio. Dzięki temu poznajemy Amona lepiej, nawet jeśli większość z jego myśli to tylko imaginacja pisarza. Goeth był osobą pozbawioną skrupułów, święcie wierzącą w słuszność swoich racji oraz własną bezkarność. Nawet mimo narracji pierwszoosobowej, pisarz nie próbował wybielić ani usprawiedliwić okrutnego oficera SS. Zresztą ciężko byłoby usprawiedliwić jakikolwiek czyn Goetha i nie współczujemy mu ani kiedy alkohol przestaje mu smakować ani kiedy cierpi na chroniczną bezsenność. A tym bardziej, kiedy wreszcie przychodzi na niego koniec, który sam sobie zgotował.
Przez całą lekturę oczekiwałam jakiejkolwiek sceny z udziałem Oskara Schindlera. Niemiecki fabrykant został tam jednak tylko wymieniony raz, a mnie trudno stwierdzić czy jestem zadowolona czy rozczarowana. Bardzo lubię nawiązywanie do innych dzieł, w serialu nazywałoby się to „corssoverem”.
Sądzę, że nie jest to pozycja dla ludzi o słabych nerwach. Czornyj już nieraz udowodnił, że sugestywne opisy przychodzą mu gładko. I równie gładko zapadają w pamięć czytelnika. Jeśli więc interesuje Was postać Amona Goetha, ale nie macie ochoty czytać o śmiertelnych ranach postrzałowych, rozszarpanych przez psy zwłokach czy kopaniu licznych grobów, lepiej sięgnijcie po wikipedię (uwaga! Nie sprawdziłam czy wikipedia jest delikatniejsza w tym temacie). Wielbicielom makabry jak najbardziej tę pozycję rekomenduję. Tym bardziej, że nie jest to tylko chora wyobraźnia twórcy, a historia która wydarzyła się naprawdę.
Czornyj znalazł sobie niezłą niszę. W zalewie książek o II wojnie światowej, koncentrujących się głównie na bohaterach, zakazanych miłościach, trudnych przeżyciach okupowanych, on wziął się za okupantów, czarne charaktery, wrogów, najeźdźców, oprawców, potwory. Dzięki temu materiału na kolejne książki raczej mu nie braknie, a ja będę chętnie po nie sięgać. Szkoda tylko, że wydaje książki w tempie, które dla mnie oznacza już produkcje a nie tworzenie.