Nigdy nie wiesz komu otwierasz drzwi, nigdy nie wiesz co wyniknie z tego, że wpuściłeś do domu tę właśnie osobę. Może więc rodzice mają rację ucząc dzieci by nie wpuszczały obcych? Podobnie jak Ciotka Klara w sposób drastyczny i stanowczy uczyła pozostawione jej opiece bratanice? Kategoryczny nakaz, którego dziewczynki nie rozumiały ale przestrzegały.
I w dorosłym już życiu złamały. Jeden raz.
I tak rozpętały opowieść o tytule "Toń".
"Po pierwsze, nigdy nie wpuszczać nikogo za próg.
Po drugie, nigdy nie zostawiać pustego mieszkania.
Po trzecie, nigdy nie wspominać, co się stało z rodzicami." (str.17)
Marta Kisiel tworzy raczej dla czytelników młodszych ode mnie lecz tym razem pozwoliła sobie na powieść, która śmiało może być czytana bez nudy, niesmaku czy poczucia niedojrzałości zarówno przez młodych, jak i dojrzałych wiekiem. Początkowo odnosiłam wrażeniem, że książka nie jest skierowana do mnie. Nieszczególnie porywała mnie opowieść o dwóch bardzo różnych od siebie siostrach, trzpiotce Dżusi i dojrzałej, stonowanej Eleonorze, które po kilku latach dobrowolnej rozłąki spotykają się znów, teoretycznieby poradzić sobie z nieobecnością ciotki, zaś w praktyce by odszukać pamiątki po rodzicach a może i samych rodziców. Szesnaście lat temu zaginęli oni bowiem bez wieści i od tej chwili, starsza od Eleonory ledwie o sześć lat ciotka, musiała przejąć opiekę nad dziewczynkami. Robiła to w jedyny sposób jaki umiała - kategorycznymi zakazami, nadmiernie srogimi poleceniami, bez miłości, której sama będąc jeszcze nastolatką nie dostawała i okazać nie umiała. Teraz, gdy siostry spotykają się po kilku latach, znowu przepełnione niechęcią wobec siebie i ciotki, odkrywają, że ta znienawidzona nieczułość ciotki wynikała z chęci obrony ich przed siłami, które pojawiają się w życiu dziewczyn niczym grom z jasnego... czasu.
Tego typu obyczajowe powieści nie są moim ulubionym gatunkiem nawet wtedy, gdy latem skłaniamy się ku lżejszej literaturze. Po jednej trzeciej książki byłam lekko zniechęcona. Nie miałam ochoty czytać o rozterkach młodości, zaszłościach rodzinnych i zjawiających się w życiu panien Stern antykwariuszach, zegarmistrzach i sąsiadach wielu pokoleń. Było to dla mnie zbyt proste, niewymagające, pozbawione emocji, które wzruszyłyby dojrzałą duszę (no cóż, czas leci...). Ale cóż się okazuje. Marta Kisiel nie byłaby sobą, gdyby nie wkleiła w "Toń" swojego ulubionego języka wydarzeń fantastycznych, niewyjaśnionych, zagadkowych. I tymże językiem nie opisała podróży w czasie, a właściwie nie tyle podróży co zapadania się w przeszłość, poddania się czasowi i tonięcia w nim. Do owego tonięcia w przeszłości nie są predysponowani wszyscy ludzie, bohaterowie powieści, członkowie rodzin. Ów dar albo raczej umiejętność, mają osoby, o których tutaj mówi się "psychopompy" (rodzaj męski: jeden psychopomp).
Antykwariusz Ramzes (czyż nie jest to niepokojące imię?) okazuje się być bardziej z innego niż tego świata, zegarmistrz zaś jak najbardziej człowiekiem, lecz obarczonym powiązaniami rodzinnymi, które czynią niemożliwym osiągnięcie szczęścia z tą a nie inną wybranką. Ciotka nie jest po prostu ciotką, sama Eleonora uświadamia sobie istnienie innej strony jej własnej duszy, sąsiadka trzyma w dłoniach sekret, który pozwoli rozwiązać rodzinne tajemnice, dzielący się wiadomościami wiekowy listonosz pada zaś ofiarą zazdrosnego o poszerzenie kręgu wtajemniczonych pewnego mrukliwego Juniora. A zatem dzieje się wszystko to, czego nie spodziewałam się po pierwszych kilkunastu rozdziałach. I dzięki temu książka zaczyna nas nieść i cieszyć innością, subtelnym poczuciem niesamowitości.
Książka jest lekka, lektura jest przyjemnością a fragmenty, w których dostajemy opisy współczesnego, a przede wszystkim starego - około wojennego Wrocławia, są niezwykle ciekawe, opowiedziane ze swadą lecz jednocześnie przytaczające wiele interesujących faktów historycznych. Poruszamy się po Wrocławiu w śnieżycy, na rowerze, podziwiając go i uciekając przed bombami i pożarami. To czyni podróż po tym mieście w różnych warstwach czasowych prawdziwie fascynującą.
" (...) Za to w takim miejscu jak Wrocław! - ach! Wojny, oblężenia, powodzie, plagi, pożogi!... Nie zliczysz nawet ile tych warstw się uzbiera! Kiedy psychopomp się w nich zanurza, przeszłość, jak woda, z początku może mu się wydawać przejrzysta. Lecz im głębiej schodzi, im dłużej tam krąży, tym bardziej ją wzburza. Coraz więcej gęstego, grząskiego mułu wzbija się z dna i przeszłość zaczyna się mieszać. Rzeczywistość mętnieje. Wypływają fantasmagorie. Znikają żywi ludzie, a ich miejsce zajmują upiory. Koszmary. Dlatego najpierw brodzisz w czasie. Potem brniesz. Wreszcie tracisz orientacje i grzęźniesz.
- I toniesz?
-Tak. Bezpowrotnie" (str. 185-186)
Kiedy już wiemy czego i kogo szukamy, w jaki sposób bohaterki mają się w owym poszukiwaniu poruszać, kiedy już niezbyt urokliwa prawda rodzinna wychodzi na jaw a inni ludzie okazują się być kim innym niż się zdawało, wszystko zaczyna zmierzać ku wytłumaczeniu, rozwiązaniu. Przygoda, czasami przetykana bólem, trudnymi decyzjami, nawet tragedią, niezgodą na prawdę, zaczyna prowadzić nas ku ostatnim rozdziałom, które, jako że czytamy powieść obyczajową, zaprowadzą nas do wygranej "tych dobrych". Lecz czy koniecznie do happy endu, to już zupełnie inna sprawa.
Język Marty Kisiel jest leki, przyjemny lecz nieprzesadnie prosty. Wątki, także te miłosne, nie są podawane naiwnie. Może nie ma tu zaskoczeń i gwałtownych zawirowań, ale niewątpliwie nasza ciekawość jest nieustannie podsycana, momentami nawet pojawia się niecierpliwość, która każe nam w pośpiechu zmierzać do kolejnych stron w poszukiwaniu rozwiązania napiętej sytuacji.