Pomiot szatana
„Płatki na wietrze” Virginia C. Andrews
wyd. Świat Książki
rok: 2012
str. 432
Ocena: 4,5/6
Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką, obejrzałam w telewizji straszny film. No, może trochę koloryzuję. Nie byłam aż taka mała, film nie był ociekającym krwią horrorem i całkiem możliwe, że obejrzałam go w telewizji. Nie zmienia to jednak faktu, że film ten na długi okres pozostał w mojej pamięci, wywołując ciarki za każdym razem, gdy jego wspomnienie do mnie wracało. Pamiętam kobietę, która została pozostawiona bez środków do życia. Pamiętam jak wracała skruszona do prowadząc za sobą gromadkę dzieci. Pamiętam, że posiadłość była ogromna i przerażająca, a mieszkający w niej ludzie byli potworami bez serca. Dziewczynę obsypali najwspanialszymi klejnotami a dzieci zamknęli na strychu. Pamiętam. Ale czy mnie wspomnienia nie mylą? Może to jedynie majak senny? Kto mógłby wymyślić coś tak okropnego. W końcu jaką trzeba być matką, by zgodzić się na uwięzienie własnych dzieci? Która kobieta wolałaby bogactwo i popularność od spokoju ducha i czystego sumienia? Przecież każdy uczynek w końcu do nas wraca. A te złe wracają ze zdwojoną siłą. Jak się okazuje, nie każdy o tym wie.
W blisko w trzy i pół roku po uwięzieniu w Foxwotrh Hall i tuż po śmierci brata - Core’go, Chris, Cathy i Carrie uciekli z piekła jakie zgotowała im rodzona matka i babka. Postanowili udać się jak najdalej od tych demonicznych kobiet, które przez kilka ostatnich lat traktowały ich jak zło wcielone. Za cel podróży dzieci obrały odległą Florydę, gdzie planowały zaciągnąć się do cyrku. Cała trójka żyła nadzieją, że dzięki temu posunięciu uda im się ułożyć swoje dalsze losy tak, że już nikt nigdy nie zrobi im krzywdy. Niestety już po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów los się od nich odwrócił. Carrie ciężko się pochorowała, a kobieta spotkana w autobusie, Henrietta Beech, nie pozostawiła im cienia nadziei. Jeśli natychmiast nie udają się do lekarza – dziecko umrze. Rodzeństwo postanawia zaufać ciemnoskórej kobiecie, dzięki czemu wkrótce trafiają pod opiekuńcze skrzydła czterdziestoletniego wdowca, wybitnego i bogatego lekarza – Paula Sheffielda. To dzięki temu człowiekowi marzenia dzieci powoli zaczynają się ziszczać. Na boczny tor idą więc plany cyrkowe nastolatków. Przed Christopherem Dollangangerem otwiera się furtka umożliwiająca zostanie lekarzem, a Catherine rozpoczyna naukę w szkole baletowej. Nawet biedna ośmioletnia Carrie, mimo niewielkiego wzrostu i chorowitości będącej skutkiem zatrucia arszenikiem, zaczyna odżywać i coraz więcej się uśmiecha. Można więc śmiało powiedzieć, że wszystko idzie ku lepszemu, tyle że… to tylko pozory. Bo te dzieci nie potrafią zapomnieć. I nie potrafią przestać kochać. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ich „miłości” są dość „niezwykłe” i zupełnie odbiegają od standardów, z którymi pogodzić może się ogół społeczeństwa. Czy mimo wszystko uda im się dopasować do otaczającej ich rzeczywistości? Czy znajdą swoje miejsce na świecie i będą żyli długo i szczęśliwie? A może zdecydują się na zgoła inną ścieżkę i oddadzą się znanej ludziom od wieków, słodkiej zemście? By poznać odpowiedzi na te pytania zapoznać musicie się z omawianą przeze mnie powieścią.
Płatki na wietrze to druga część serii autorstwa amerykańskiej powieściopisarki, Virginii C. Andrews, opowiadająca tragiczną historię rodziny Dollangangerów. Cała seria powstała między 1979 a 1986 rokiem. Ostatniej części (zatytułowanej Ogród cieni), opowiadającej historię dziadków Cathy, autorka nie skończyła pisać. Po jej śmierci powieść ukończył Andrew Neiderman.
Osobiście nie miałam okazji zapoznać się z pierwszą częścią cyklu (noszącą tytuł Kwiaty na poddaszu), w związku z czym odrobinę obawiałam się lektury Płatków na wietrze. Nie wiedziałam, jak bardzo powieść ta będzie zahaczać o wydarzenia mające miejsce w Kwiatach… i czy będzie mi brakowało lektury części pierwszej do zrozumienia tej drugiej. Na szczęści autorka tak pokierowała akcją, że czytelnik nie odczuwał niedoinformowania. Wydaje mi się nawet, że osoby które przeczytały Kwiaty na poddaszu mogą się czuć miejscami znudzone podczas czytania Płatków na wietrze. Virginia C. Andrews wielokrotnie nawiązuje do przeszłości i wspomina to, co przytrafiło się Dollangangerom w Foxwotrh Hall. I nie są to miłe opisy. Mnie te nawiązania umożliwiły poznanie wcześniejszych losów rodzeństwa i zrozumienie jak to wpłynęło na ich przyszłość. A wpłynęło zdecydowanie. Przez swoje pochodzenie i to co miało miejsce w domu dziadków Chris, Cathy i Carrie zostali naznaczeni na zawsze. I nikt, ani nic nie jest w stanie tego już zmienić. W zasadzie każda ich decyzja jest podyktowana wydarzeniami mającymi miejsce w przeszłości i zwykle odbiegają one od stereotypu zdroworozsądkowych decyzji.
Płatki na wietrze nie należą do łatwych i przyjemnych książek. Nie spodziewałam się jednak, że powieść będzie taka, sama nie wiem, infantylna? Na przemian z tragicznymi wydarzeniami i dość nietypowymi posunięciami głównych bohaterów otrzymujemy dość niepoważne dialogi. Mimo tego, że akcja książki ciągnie się przez kilkanaście kolejnych lat, ta jedna rzecz nie ulega zmianie. Wypowiedzi rodzeństwa są zawsze na jednakowo niskim poziomie. Równocześnie otrzymujemy dobrze zbudowane i intrygujące opisy. W związku z tym popadłam w pewnego rodzaju konsternację. Bo nie wiem, czy to autorka nie poradziła sobie ze zbudowaniem dojrzałych dialogów, czy zawinił tłumacz, czy może wpływ na ich konstrukcję miało to, że powieść powstała przeszło 30 lat temu. Jest jeszcze ostatnia opcja, która moim zdaniem dominuje. Autorka próbowała przez te dialogi pokazać, z jakimi bohaterami mamy do czynienia i jak mogą skończyć się nieodpowiednie związki. Książka, mimo dość negatywnego wydźwięku, wciąga. Czytelnik chce wiedzieć, co wydarzy się dalej i co jeszcze może wydarzy się w życiu Dollangangerom. Niejednokrotnie odkładałam książkę na bok i przez kilka godzin trawiłam to, co właśnie przeczytałam. A potem wracałam do lektury i ponownie wsiąkałam w ten chory świat. Książkę polecam, choć z lekkim wahaniem. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, do jakiego typu odbiorcy jest ona skierowana. Mnie zszokowała, ale nie żałuję czasu, który jej poświęciłam. Może i Ty powinieneś ją przeczytać, drogi czytelniku?