I gdy wydawać by się mogło, że powieściowe spojrzenie okiem Roberta J. Szmidta na apokalipsę zombie epoki PRL-u dobiegło już końca, to oto autor ten serwuje nam dziś jeszcze jedną sposobność spotkania z doskonale znanymi bohaterami walczącymi z żywymi tropami we Wrocławiu roku 1963, oddając w nasze ręce powieść „Szczury Wrocławia. Dzielnica”. Książka ta ukazała się nakładem Wydawnictwa Skarpa Warszawska i liczy sobie blisko 700 stron znakomitej, porywającej, mocnej fabuły.
Kilka tygodni wystarczyło, by dumne miasto Wrocław stało się żywym grobem przemienionych, jak i pułapką dla tych, którzy ocaleli. Nieliczni, zgromadzeni na Wielkiej Wyspie, starają się rozpocząć nowe życie pod czujnym okiem przewodzącego im generała Biedrzyckiego. Krokiem ku względnej „normalności” ma stać się oczyszczanie okolicznych dzielnic za mostem, by uratować żywych, jak i pozbyć się chodzących trupów. Bardzo szybko okaże się jednak, że tam czyha na nich śmierć unosząca się w powietrzu. Co więcej, na rogatkach miasta pojawi się kolumna radzieckiego wojska - nie koniecznie z chęcią niesienia bratniej pomocy...
Zacznę od tego, że autor zaskakuje tą kolejną z odsłon swojej serii. Zaskakuje pod wieloma względami - począwszy od samego pomysłu na niejako nową falę epidemii zamieniającej ludzi w żywe trupy, poprzez wtrącenie tu bardziej realistycznego, politycznego pierwiastka z rosyjskimi planami względem Wrocławia na czele, jak i kończąc na finale tej relacji, który jest ciekawy, pomysłowy, zupełnie inny od tych znanych nam z wielu książek i filmów o zombie. I to też sprawia, że powieść ta wydaje się coraz lepszą i ciekawszą z każdą kolejną przeczytaną stroną, która zupełnie „zakręca nam w głowie” względem tego, dokąd to wszystko zmierza. Jest dobrze.
Fabularnie jest bardzo ciekawie, efektownie i dramatycznie, gdzie mamy już na samym początku mocne sceny z udziałem pewnego małżeństwa, następnie niefortunne oczyszczanie dzielnic przez mieszkańców Wielkiej Wyspy, czy też pewną misję kilkorga kolegów, którzy postanawiają udać się na tzw. szaber... Oczywiście jest tu kilka głównych wątków, które jednak przeplatają się z krótkimi scenami z udziałem postaci z drugiego planu, których celem jest ukazanie nam dramatycznego obrazu tego miejsca i czasu, poprzez własną, najczęściej makabryczną śmierć. I cały czas nas tu coś zaskakuje, co chwilę przeraża, ale za chwilę i rozbawia, porywając tym samym bez reszty.
Tradycyjnie też, Robert J. Szmidt łączy tu w iście perfekcyjny sposób makabrę z humorem, gdzie z jednej strony mamy naprawdę mocne opisy śmierci z rąk, pazurów i zębów umarlaków, które nie szczędzą nam szczegółowych opisów fragmentów ciał..., zaś z drugiej naprawdę dobre żarty i groteskę rodem z filmów Barei. I choć z logicznego punktu widzenia połączenie tak dwóch odległych kwestii - jak rozlewające się podłogę jelita i humorystyczne spojrzenie na chociażby zamiłowanie socjalistycznego społeczeństwa do alkoholu, nie powinno się udać aż tak dobrze, a już na pewno nie całkiem logicznie..., to w tym przypadku tak właśnie się dzieje. Oczywiście tu wychodzi pisarskie doświadczenie autora, który napisał już wszystko, albo prawie wszystko.
To również wielki sentyment - choćby do miasta Wrocław, gdzie mamy szczegółowo przedstawiony układ ulic z 1963 roku, pięknie ukazaną ówczesną codzienność życia i mentalność ludzi z tą jakże charakterystyczną naiwnością w tle..., ale też i względem samych bohaterów tej opowieści, spośród których większość nosi imiona i nazwiska czytelników - ochotników, którzy za swoją zgodą i przy przychylności szczęścia zostali wybrani przez autora właśnie do obsadzenia w rolach bohaterów tego horroru.
I tym samym mamy przed sobą powieść, która zachwyci wiernych fanów horrorów - choćby tym, że ukazuje naprawdę niecodzienne spojrzenie na zombie, które w tej książce okazują się być naprawdę trudnym przeciwnikiem dla żyjących ludzi..., ale też i która oczaruje sympatyków polskiej komedii - klimatem, słownym żartem, odniesieniami do naszej historii, kultury, mentalności, sposobu bycia. Wreszcie będą ukontentowani ci z nas, którzy lubią mocną akcję, barwną przygodę i walkę, która w każdym względzie jawi się iście filmowo.
Nie wiem, czy powieść ta wieńczy sobą cały cykl „Szczury Wrocławia”. Z pewnością mogłaby by, ale z drugiej strony z Robertem J. Szmidtem nigdy nic nie wiadomo. Pewnym jest to, że mamy przed sobą znakomitą, klimatyczną, świetnie poprowadzoną historię grozy i komedii, która niesie sobą świetną rozrywkę i gwarantuje naprawdę wielkie emocje. No i to wydanie z jakże wymowną grafiką na okładce… - czyż można się jej oprzeć?
Gorąco polecam i zachęcam was do sięgnięcia po ten tytuł.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.