Główną bohaterką jest Ewa, a nie Adam. Ew będzie się przez kartki tej powieści przewijać wiele i wszystkie będą pełnić ważną rolę w życiu Adama. Jednak skupmy się na jednej pani noszącej to imię. Ewa - główna bohaterka, to matka, żona, macocha, synowa, sprzątaczka, opiekunka, kucharka… Jest każdym, tylko nie sobą. Główna bohaterka obowiązków ma wiele, a znikąd pomocy. Prawie już zapomniała, że jest kobietą wykształconą, niegdyś miała przed sobą przyszłość, miała marzenia i plany. I co się z nimi stało? Gdzieś się zagubiły w gąszczu dnia codziennego…
„Może mamy wygórowane oczekiwania? Wmówiono nam, jak w reklamie, że jesteśmy warci wszystkiego, co najlepsze, także w sensie materialnym, więc gonimy za coraz nowszym modelem auta i pralki, po drodze nudzić się również starą żoną lub tym samym od lat mężem.”
Książka opowiada o typowym wręcz problemie kobiety - wybrać rodzinę czy samorealizację. Naturalnie cała sytuacja została wyolbrzymiona, jednak problematyka jest jednoznaczna. Poświęciła całe swoje życie dla męża. Zapomniała o swoim szczęściu, wmawiając sobie, że zadowolenie daje jej poświęcanie się dla innych. Zżera ją frustracja i rozgoryczenie z powodu braku wdzięczności ze strony rodziny. Przy tym wszystkim jest zupełnie sama. Ale to nie ma kompletnie nikogo, kto powiedziałby jej dobre słowo. Mąż jest ciągle w rozjazdach, pasierbica przeżywa bunt młodzieńczy i gardzi macochą, przyjaciółki już dawno temu odwróciły się od zaniedbanej Ewy. Samotnie mierzy się z przerastającymi ją obowiązkami. Sama określa, że należy do tzw.: pokolenia kanapkowego, czyli uwięzionego między opieką nad dziećmi i rodzicami.
Bardzo lubię takie życiowe, realne powieści. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że wydarzenia w niej zawarte dzieją się tuż za rogiem. Że mijająca mnie kobieta, jest jedną z Ew Adama. Podobał mi się sam zamysł na fabułę.
Wszystkie postacie mają dobrze skonstruowane psychiki i postępują z godnie z tą budową. Szczególnie główna bohaterka jest wielowymiarową osobą. Z jednej strony możemy podziwiać ją za siłę i hart ducha, z drugiej potępiać życiowy letarg, w jakim się pogrążyła. Z jednej strony szanujemy jej poświęcenie, z drugiej nienawidzimy postawy Matki Teresy. I w ten sposób długo, długo możemy wymieniać aspekty osobowości tej kobiety, które admirujemy, a które napiętnujemy. Podziwiam Panią Orłowską za stworzenie tak niejednoznacznej postaci wywołującej szereg przeciwstawnych emocji.
Inni bohaterowie są dobrze wykreowani, jednakże istnieją tylko po to by być tłem dla Ewy Głównej. To jej nastawienie do postaci drugoplanowych definiują Ewę jako człowieka.
Skoro tak mi się podoba to dlaczego tak przeciętna ocena? Ponieważ „Adam i Ewy” to ciekawa, dobrze napisana historia bez puenty. Otwarte zakończenie w tej akurat historii jest wadą.
Autorka piszę prostym i przyjemnym językiem. Jestem tym wręcz zaskoczona, ponieważ to dopiero druga książka tejże Pani, więc spodziewałam się czegoś dużo gorszego. Nie było rewelacyjnie, ale Monika Orłowska nie ma się, czego wstydzić.
Dzięki zrozumiałemu językowi książkę czyta się naprawdę szybko, mimo przyciężkawej tematyki. Jednocześnie był mało kunsztowny. Chciałam jak najszybciej poznać zakończenie tej historii. Zakończenie, którego nie było…
Przy okazji tej książki warto spojrzeć na rolę kobiety w świecie. A zwłaszcza w Polsce. Może zadajmy sobie ironiczne pytanie – czy matka i żona ma prawo spełniać się jako człowiek? Czy opiekunka ogniska domowego powinna się realizować? Czy w ogóle kobieta ma prawo pragnąć innego życia niż to domowe? Pytanie brzmią kuriozalnie, ale samo powstanie tej książki świadczy o tym, że w końcu zadać je trzeba.
Jeśli macie ochotę przeczytać historię z życia wziętą, poruszającą trudną tematykę to polecam tę powieść. Mimo wszystko spędzicie przyjemnie czas przy tej pozycji i nie przytłoczy Was ona. Przeczytanie, przetrawicie, a gdzieś w głębi umysłu pozostaną fragmenty, które z biegiem czasu znikną.