„Była wszędzie. Czerwona substancja spływała mi po udach i skapywała na idealnie białą podłogę. Zawzięcie szorowałam paznokcie, ale nie mogłam się jej pozbyć, jakby wżarła się w moją skórę i zamierzała tam zostać na zawsze. Jakby zamierzała przypominać ten dzień, ten strach i tę hańbę, która mnie spotkała”.„Pokój krwi” to feministyczny thriller o kobiecej menstruacji, na pewno zaskakujący, niepowtarzalny, intrygujący, nieszablonowy to coś zupełnie innego od tego co czytałam do tej pory. Połączenie pandemicznej rzeczywistości, niepewności, gęstego klimatu i mroku, ukrytego na stronach tej historii. Kobieca menstruacja nadaje rytm opowieści, a my odkrywamy jej mroczne oblicze. Krew jej obfitość, przesycona stanami emocjonalnymi głównej bohaterki, samotność, jej myśli, sny, najmroczniejsze wspomnienia, ból wywołany głodem narkotykowym i doznania psychiczne, to wszystko stanowi, fabułę historię. Zajrzymy do najgłębszych zakątków umysłu głównej bohaterki i jej najgorszych wspomnień. Muszę stwierdzić, że dzieje się bardzo dużo, dostajemy sporą dawkę informacji a w tym wszystkim dość szokujące fakty, a to wszystko w świecie pozbawionym hamulców, w którym rządzą najsilniejsi. Powieść obnaża naturę feminizmu i rolę kobiet w społeczeństwie, ale również zachwianej wiary w Boga. Pomiędzy stronami autorka umiejętnie buduje ciężką atmosferę, czasami wręcz brutalną, pokazuje negatywne uczucia bohaterki, które mają źródło związane z negatywnymi doświadczeniami z okresu dzieciństwa i dorastania. Praca kobiety została owiana tajemnicą, w ten sposób autorka podsyca naszą ciekawość, budując napięcie i tajemnicę, a gdy już wiemy, co tak naprawdę robi, byłam w totalnym szoku, ale u mnie rozgrzeszenia by nie dostała.
Ale czy mnie porwała tak i nie, mam bardzo mieszane odczucia, co do tej historii, ale jedno muszę, przyznać na pewno wywoła, lawinę przeróżnych emocji. Powiem szczerze, czytając, tę książkę nie wiedziałam, co jest prawdą a co fikcją i do czego to wszystko zmierza.
Autorka w genialny sposób ukazuje emocje, ich całą gamę od euforii do momentów depresyjnych i psychotycznych.
Atutem tej książki jest lekkie pióro autorki, dosadny język i obrazowy sposób przekazania treści i piękne słownictwo, a to sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko.
„Tonę. Tonę w czarnych myślach, tonę w marazmie widzę czarne macki, które mnie oplatają. Są wszędzie: cienie opadają znienacka, drżące płomienie świec zapachowych przywodzą na myśl krematorium i palenie zwłok”.
Główna bohaterka świetnie zarysowana.
Dryfuje na oceanie życia, widać jej pęknięcia, niedoskonałość, depresję. Człowiek paradoksów, miała swoje grzechy, słabości, mroczne i okrutne oblicze, ale wciąż bardzo ludzkie. Tykająca bomba z opóźnionym zapłonem. Jej całe życie było tonięciem, a śmierć rodziców stało się dnem, grząskim, od którego mogła się odbić. Bohaterka o dość zachwianej psychice, wręcz psychozie.
„Znów zadrżałam, tym razem nie od podmuchu wiatru, a przez emocje, które nagrzewały mnie do boju. Słońce wychynęło zza chmury i blaskiem odebrało światu kolory. Ten w kilka sekund stał się matowy, jak na starym filmie, i tylko krew płynąca wąską strużką po nodze była intensywną plamą na bladym pejzażu obcej metropolii”.
Poznajemy bohaterkę, z którą spędzamy dziesięć dni kwarantanny w pokoju hotelowym na bliskim wschodzie. Pozostawiona sama sobie, bez możliwości wyjścia musi uporać się z własnymi myślami.
Polecam.