Przeczytałem „Dom” od Marilynne Robinson i w dużej mierze mogę powtórzyć to co pisałem odnośnie „Gileadu”, pierwszej części tego wyjątkowego, wielokrotnie nagradzanego czteroksięgu. Zarówno mój zachwyt, jak i obawę, że nie jest to powieść dla każdego.
Zdaję sobie sprawę, że choć „Dom” czytało mi się wyśmienicie, to pozostaję atypowym czytelnikiem choćby w tym aspekcie, że naprawdę lubię ciągnące się całymi stronami rozmyślania nie tylko dotyczące duszy, dobra i zła, ale również zagadnień teologicznych, takich jak predestynacja. Dla większości polskich czytelników trudne będą do wychwycenia i docenienia liczne odwołania do Pisma Świętego oraz niuanse wynikające z różnic między denominacjami protestanckimi, które znajdują odzwierciedlenie w postaci dwóch starszych pastorów – Johna Amesa (którego list do syna był treścią „Gileadu”)oraz jego przyjaciela, Roberta Boughtona, w którego domu toczy się akcja tej części.
LITERACKA UCZTA DLA WYBRANYCH
To doskonała powieść, ale dla wybranego grona odbiorców. Choć autorka porusza uniwersalne tematy, a wszystko ubiera w doskonałą prozę, to jednak dla wielu czytelników będzie to trudna książka do przyswojenia. I warto o tym wiedzieć, zanim zdecydujemy się po nią sięgnąć.
Tu, w Gileadzie, a zwłaszcza w domostwie Boughtonów, wszystko dzieje się niespiesznie. Nie spodziewajcie się wartkiej akcji. To przede wszystkim wspomnienia i rozmowy. Niełatwe i nieufne, które z czasem pozwalają sobie na odrobinę śmiałości i coraz odważniejszą szczerość w odniesieniu do bolesnej przeszłości. To mądra opowieść o spotkaniu po latach, o powrocie, o naznaczeniu przez niemądre decyzje. To też książka o bezwarunkowej miłości rodziny, trosce „pomimo” oraz potrzebie rozliczenia się z tym co było. To w końcu powieść o wewnętrznym napięciu i walce pomiędzy chęcią powrotu a irracjonalnym przymusem ucieczki. Czy to przeznaczenie zmusza nas do tułaczki, czy to nasza decyzja wynikająca z niedojrzałości i obawy przed zmierzeniem się z demonami przeszłości?
„Dom” to książka, która prawdopodobnie Was zmęczy, ale – jak pisałem przy recenzji „Gileadu” – warto się temu poddać. To kolejna powieść od Marilynne Robinson, która traktując w dużej mierze o błahostkach, dotyka tego co najważniejsze w naszej życiu. Choć akcja „Domu” rozgrywa się w innej rzeczywistości i czasach, odnajduję w tej opowieści wiele stycznych z moim życiem. I to nie tylko dlatego, że towarzyszymy tu rodzinie starszego pastora.
POKALECZONE DUSZE POD RODZINNYM DACHEM
Marilynne Robinson znów zabiera nas do spokojnego Gileadu, gdzie tylko na pozór nic się nie dzieje. Tym razem spędzamy większość czasu w domu Roberta Boughtona najbliższego przyjaciela Johna Amesa, którego tak dobrze poznaliśmy w pierwszej części sagi. Emerytowany pastor zestarzał się i zniedołężniał. Glory, jedna z jego córek, wraca do rodzinnego domu by opiekować się ojcem, którego czas nieubłaganie się kończy.
Mierząc się z niełatwą codziennością tej troski, toczy jednocześnie znacznie większą bitwę. Okazuje się, że jej powrót był ucieczką. Zawsze dobra, uczynna, lubiana i ceniona, została w samodzielnym życiu oszukana, a jej dusza pokaleczona przez mężczyznę, któremu planowała być wierną aż do śmierci. Musi zmierzyć się z tą porażką, do której wstydzi się komukolwiek przyznać.
„Przeszłość to wspaniała rzecz, kiedy jest na właściwym sobie miejscu. Jednak powrót Glory, by, jak to ujął ojciec, już tu zostać, nadał owym wspomnieniom złowróżbne zabarwienie. Fakt, że wyszły poza wyznaczone im granice, stały się teraźniejszością, a być może także przyszłością – wszyscy wiedzieli, że jest to coś godnego pożałowania. Jeżyła się na myśl o współczuciu bliskich.”
Glory wyrastała w domu gdzie panowały konkretne zasady. Gdzie postępowało się we właściwy sposób. Gdzie o niektórych sprawach się nie mówiło, a inne się ukrywało. Glory należy do tego porządku, ale (jak to często bywa) jest też ktoś, kto dopasować się do niego nie chciał, a może nie potrafił – Jack, czarna owca w tej pastorskiej trzódce.
„Dobre, życzliwe i jowialne rodzeństwo Glory było dobre, życzliwe i jowialne w sposób świadomy i widoczny. Nawet jako dzieci faktycznie starali się być dobrzy, także i wtedy jednak po trosze dlatego, aby ich takimi postrzegano. Niepokojąco trąciło to hipokryzją, choć faktycznie miało po prostu stanowić przeciwwagę dla Jacka, który był tak jawnie niedobry, że rzucał cień na ich domostwo.”
On również wraca (a może ucieka) pod rodzinny dach, po dwudziestu latach tułaczki i braku kontaktu z najbliższymi. Zawsze był inny, zawsze był „tym złym”, który przysparzał zmartwień rodzicom. Gdy jednak ze spuszczoną głową pojawia się na progu rodzinnego domu, zostaje przyjęty z otwartymi ramionami. Ciężko nie doszukiwać się tu analogii do biblijnej przypowieści o synu marnotrawnym. To właśnie wokół Jacka i Glory snuje swoją narrację Marilynne Robinson. Wraz z lekturą poznajemy fragmenty ich przeszłości, które składają się na złożony obraz ich pokaleczonych dusz.
BAKCYL NIESZCZĘŚCIA
Jack, którego obecność w Gileadzie tak niepokoiła w pierwszej części wielebnego Johna Amesa, posiada nienajlepszą reputację. Od młodości nie mógł dostosować się do oczekiwań społeczeństwa, i poddawał się autodestruktywnym instynktom. Teraz, po wielu latach, czuje, że jest przez swoją przeszłość naznaczony. Czy ma jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem? Czy może je zmienić? Dlaczego gdy chce czynić dobrze, znów robi źle? Czy może to kwestia przeznaczenia? Te rozważania przywodzą mi na myśl inną niedawno czytaną przeze mnie wielką sagę –„Na wschód od Edenu”.
Możliwe, że dla Was „Dom” będzie powieścią o czym innym, jednak dla mnie to te rozważania Jacka Boughtona były środkiem ciężkości całej kompozycji:
„Jestem tylko dyletantem. (…) Od czasu do czasu zastanawiałem się, czy aby nie jestem żywym przykładem predestynacji. Jej swego rodzaju dowodem. Czy nie doświadczam predestynacji na własnej skórze. Byłoby to całkiem ciekawe, gdyby nie miało tak bolesnych skutków. Dla innych ludzi. Gdybym nie odnosił wrażenia, że roznoszę swoistą zarazę. Bakcyl nieszczęścia. Czy jest to możliwe?”
Wychowany w domu pastora Jack, od dziecka słuchał o wiecznym potępieniu, które czeka grzeszników. Chciałby w końcu żyć godnie i zasłużyć na zbawienie. Odsiedział swoje w więzieniu i wiele wysiłku włożył w to by wyrwać się ze szpon nałogów, które niszczyły mu życie. Boli go niesprawiedliwość, która dotyka czarnoskórych amerykanów. Prosi siostrę o to by naprawiła jego duszę. Ucieka od przeszłości z nadzieją, że w domu rozpocznie nowe życie. Jednak okazuje się to być trudne, być może ponad jego siły.
Wątpliwości Jacka oraz artykułowane przez niego pytania prawdopodobnie nieraz pojawiały się i w Twojej głowie. Rozmowy, które prowadzi z Glory, ale również z ojcem i wielebnym Johnem Amesem, są warte lektury i głębszego zastanowienia, bo poruszają arcyważne kwestie:
„- Moje pytanie jest takie: czy są ludzie, którzy po prostu rodzą się źli, wiodą zły żywot i na koniec idą do piekła? Ames zdjął okulary i przetarł oczy. – Pismo Święte jasno o tym nie mówi. Ogólnie rzecz biorąc, postępowanie człowieka jest zgodne z jego naturą, innymi słowy, pozostaje konsekwentne bez względu na okoliczności. Tę konsekwencję w postępowaniu mam na myśli, mówiąc o ludzkiej naturze. Boughton parsknął śmiechem. – Nie wpadasz aby w błędne koło w swoim rozumowaniu, wielebny Eisenhower? – Czyli ludzie się nie zmieniają – zauważył Jack. – Owszem, jeśli w grę wchodzi jakiś inny czynnik. Na przykład alkohol. Pod jego wpływem zmienia się zachowanie. Czy zmienia się natura, tego nie wiem. Jack się uśmiechnął. – Jak na duchownego, wielebny jest bardzo ostrożny w słowach. – Szkoda, że nie widziałeś go trzydzieści lat temu – powiedział Boughton. – Widziałem. – Cóż, powinieneś był uważnie słuchać. – Słuchałem. Ames wyraźnie popadał w irytację. – Nie zamierzam przepraszać za to, że pewnych rzeczy nie rozumiem – oznajmił. – Byłbym głupcem, gdybym uważał, że wszystko wiem. I nie będę sprowadzać tajemnicy do absurdu tylko dlatego, że tak zawsze robią ludzie, kiedy próbują o niej mówić. Zawsze. Po czym dochodzą do wniosku, że tajemnica ta sama w sobie jest absurdem. Tego rodzaju rozmowy są gorzej niż bezcelowe. Moim zdaniem.”
WARTO DOCIEKAĆ GDY CHODZI O NASZĄ DUSZĘ
Nie dziwię się Johnowi Amesowi, że kolejna rozmowa dotycząca predestynacji mogła go poirytować. Ba! Nawet doskonale go rozumiem, bo i według mnie większość takich dysput jest „gorzej niż bezcelowych”. Nieraz to powtarzam, że nie lubię teologii. Szermierki na argumenty oderwanej od praktyki życia. Rozumiem, że to przed tym właśnie apostoł Paweł przestrzegał swego czasu w listach pasterskich zarówno Tymoteusza jak i Tytusa:
„O tym z naciskiem przypominaj w obliczu Boga: Niech nikt nie wszczyna sporów o słowa. Nic w tym pożytecznego. Niesie to tylko zgubę słuchaczom.” (2 Tymoteusza 2:14)
„Niech nikogo nie znieważają, unikają sporów, będą uprzejmi i wszystkim ludziom okazują pełną łagodność.” (Tytusa 3:2)
Jeśli ktoś zaczyna mnie wypytywać o mój pogląd na nieutracalność zbawienia, ja zastanawiam się co jest motywacją tego rodzaju pytania. Teologiczne spory o słowa mają bardzo długą i niechlubną historię, która wyrządziła więcej szkody niż pożytku.
Jednak nie oznacza to, że należy unikać trudnych pytań. Najwłaściwiej jest iść drogą środka. Gdy jedni lubują się w okopywaniu na swoim stanowisku i „zaorywaniu” innych na najlepsze argumenty, oderwane od codziennej praktyki życia, drudzy zdają się w ogóle nie zadawać sobie trudu związanego z autorefleksją dotyczącą stanu i przyszłością ich duszy. W dobie przebodźcowania łatwo zapełnić czymkolwiek przestrzeń, w której mogłyby się zrodzić pytania o to gdzie zmierzamy i co stanie się z nami po śmierci. Nie wdając się w „spory o słowa” i unikając abstrakcyjnych, przeintelektualizowanych kłótni, trzeba nam zadać sobie pytania o naszą duszę. Czym w ogóle jest dusza?
To pytanie prześladuje Glory, dobrą przecież chrześcijankę. Chce pomóc ratować duszę Jacka, ale łapie się na tym, że nie potrafi ona zdefiniować, czym ona tak naprawdę jest.
„Pamiętała, jak Ames, gdy przed laty był u nich na kolacji, wspomniał tacie, że pewien miejscowy, niepraktykujący i znany z wybuchów furii i wrogości wobec dzieci, z własnymi włącznie, przyszedł o północy do niego na plebanię, pragnąc wejrzeć w swoją duszę. „To jak chory ząb – daje o sobie znać, kiedy wszyscy śpią, i nie jest dolegliwością, którą sam możesz zaleczyć”, stwierdził Ames i obaj zaśmiali się cicho. Któż mógł wiedzieć, co na ten temat wiedzieli, czyje niespokojne serca otworzyły się przed nimi, ilu niemogących zasnąć pukało po nocach do ich drzwi. Powinna zapytać Jacka, czym jest dusza, skoro najwyraźniej czuł ją w sobie, może i mocno schorowaną, ale przez to jeszcze silniej zaznaczającą swoją obecność. Zapewne mogliby jej to wytłumaczyć także ci dwaj rozmodleni starcy, Ames i jej ojciec. Za późno jednak, by ich o to zapytać. Jack może by ją wyśmiał i jej dokuczał, ale zdecydowanie wolałaby taką reakcję od ich stonowanego, dobrotliwego zaskoczenia.”
Mógłbym wiele jeszcze napisać o tej powieści. Mógłbym również cytować tu dziesiątki fragmentów, bo co kilka stron natkniecie się na całe akapity warte zanotowania. Skończę jednak po prostu zachętą, byście po prozę Marylinne Robinson sięgali. Mimo, że to uczta nie dla każdego. Mimo, że nie czyta się jej szybko. Mimo, że część odniesień pozostanie dla Was nieuchwytna – warto się zmęczyć.
Przede wszystkim jednak zachęcam przy tej okazji do zastanowienia się nad kondycją własnej duszy. Koniec końców jakie znaczenia mają wszystkie nasze doczesne osiągnięcia? Jezus zadał kiedyś tłumom ponadczasowe pytanie:
„Bo cóż za korzyść odniósł człowiek, który zdobył cały świat, jeśli utracił własną duszę? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mateusza 16:26)
„Gilead” i „Dom” to wielka proza, doskonała na długie jesienne wieczory. To raczej nie książka do autobusu w drodze do pracy, ponieważ wymaga ciszy i skupienia. To jednak przede wszystkim proza wielce wartościowa. Czekam na tłumaczenia kolejnych części tej sagi!
Drugi tom legendarnej sagi nagrodzonej między innymi Orange Prize i Los Angeles Times Book Prize Kiedy John Ames pisze swój wzruszający list do syna, jego najbliższy przyjaciel - będący już u kresu ...
Drugi tom legendarnej sagi nagrodzonej między innymi Orange Prize i Los Angeles Times Book Prize Kiedy John Ames pisze swój wzruszający list do syna, jego najbliższy przyjaciel - będący już u kresu ...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...