Sięgając po tę książkę nie miałam pojęcia, czy jest to coś dla dojrzałego czy młodszego czytelnika. Okładka nie jest w tej kwestii jednoznaczna, a przynajmniej w moim mniemaniu. Ale gdy poznałam opis, ucieszyłam się. Obiecywał wciągającą historię, która oprócz zabawy, uczy. Układ idealny. Nie zwlekałam więc i zaczęłam czytać.
Po krótkiej acz uciążliwej chorobie umiera Dawid Kantorovitz, pozostawiając swemu wnukowi nietypowy spadek – pamiętnik. Ale nie są to zapiski o byle czym, ale o czasach, gdy jego właściciel miał 11 lat, żył w warszawskim sierocińcu i każdego dnia patrzył na okrucieństwa wojny. Ale w tym wszystkim jest jeszcze mowa o skarbie… pytanie tylko, czym dokładnie jest.
Opis obiecywał mi niesamowitą przygodę, pisaną lekkim piórem, ale o ciężkim kalibrze. Niestety początek nie należał do najłatwiejszych. Trochę się gubiłam i nie potrafiłam odnaleźć. Nie poddałam się jednak, czytałam dalej. Niestety dalej nie było lepiej. Pojawiało się mnóstwo opisów, jak to było kiedyś… tu stała kamienica, tam biegły tory, a obok coś tam jeszcze. Poniekąd można to docenić, ale dla osoby, dla której Warszawa jest obca, było to nużące i zbędne. Nie znam tamtejszych ulic, ani obecnego stanu budynków, więc nie jestem w stanie nic z tego wynieść. Kompletnie nic. Irytowałam się więc przy każdym kolejnym opisie.
Uwierały mnie również płaskie postaci. Każda nastawiona była na skarb z getta i tylko to się liczyło. Przez to też akcja pędziła, bo autor nie koncentrował się na niczym innym, robiąc czasem spore przeskoki w czasie. To trochę tak, jakby jeść na czas. Niby człowiek się najada, ale nie ma z tego żadnej radości. Czułam dokładnie to samo. Jakbym jadła w pośpiechu. Nie podobało mi się to i jest to jeden z dwóch największych zarzutów dla tej książki. Nie byłam w stanie się wciągnąć, choć bardzo tego chciałam. A jaki jest drugi? Niesamowite zbiegi okoliczności. Coś, czego nie znoszę i nie akceptuję. Potrzebujesz fortepianu? Akurat stoi jeden u sąsiada. Potrzebujesz dużo deszczu? Polskę czeka akurat potężne załamanie pogody. Nie, nie i jeszcze raz nie!
Jednocześnie książka mimo wszystko daje do myślenia. Znamy wojnę głównie od strony statystyk. Robią wrażenie, fakt, ale nie takie, jak powinny. Pamiętam lekcje historii i nie były one ciekawe. Ale znam też zupełnie inną wojnę. Również z opowieści, choć kompletnie odmiennych. Bo od ludzi, którzy naprawdę ją przeżyli. I gdy czytałam fragmenty dziadkowego pamiętnika, czułam podobną ekscytację. Nie miałam do czynienia z nudnymi informacjami, a prawdziwym życiem. A uwierzcie, 11-letni Dawid nie miał łatwego życia. Gdyby usłyszał o braku internetu, jako największy problem… ciężko mi stwierdzić, co by pomyślał. Ale na pewno nie byłoby to nic pozytywnego.
Ale z czasem moje wrażenia zaczęły ulegać zmianie. Wciągnęłam się i właściwie skończyłam książkę z uśmiechem na ustach. Być może potrzebowałam trochę więcej czasu. Tak czy siak, przywykłam do stylu autora i poczułam klimat z czasów wojny. Z perspektywy czasu widzę, że ta książka jest w porządku. Trochę nietypowa, ale przez to wyjątkowa.