Samobójstwa to niezwykle trudny temat dla ludzi w każdym wieku. Odsetek ludzi targających się na własne życie wcale nie maleje. Statystyki w tej kwestii nie pozostawiają złudzeń. Powody odebrania sobie życia są różne. Nie ma jednak nic gorszego, niż książka, która porusza ten temat pobieżnie, nie wnosi niczego do gatunku, a mimo tego staje się bestsellerem i sztandarowym wyciskaczem łez. Czy na pewno jest o co robić tyle szumu?
Młoda kobieta, Lou Clark niespodziewanie traci pracę. Kobieta nie ma wielkiego doświadczenia zawodowego. Jest jednak zmuszona znaleźć nową posadę, aby pomóc rodzinie znajdującej się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Kobieta nie ma większego wyboru. W pewnym momencie pojawia się oferta pracy, którą ta przyjmuje bez chwili wahania. Jej zadanie będzie dość nietypowe - ma ona przywrócić niepełnosprawnemu mężczyźnie sens życia i odwieść go od najgorszego.
W czym tkwi fenomen tej książki? Trudno stwierdzić. Bohaterowie bynajmniej nie zapadają w pamięć. Prosta, skromna dziewczyna, bez perspektyw, wcale nie opiekuje się mężczyzną. Próbuje jednak przywrócić mu namiastkę normalności. Jego życie legło w gruzach wraz z wypadkiem. Autorka stawia przed Czytelnikiem pytania, jak on zachowałby się w podobnej sytuacji. Trudno też szukać w książce głębszego sensu. Przekaz fabuły bazuje jedynie na podstawowych, najprostszych emocjach odbiorcy. Dzieje się tak za sprawą schematyczności tej historii. Brakuje powiewu świeżości, który sprawiłby, że ta powieść zostanie lepiej zapamiętana po czasie. Gdyby nie nagłośniona informacja o ekranizacji, z pewnością nie miałaby ona najmniejszych szans przebicia się na rynku wydawniczym. Smutna, aczkolwiek bolesna prawda.
Na tym jednak nie koniec mankamentów tej książki. Autorka wykreowała skrajnie irytujące postaci. Na pierwszy plan wysuwa się matka mężczyzny. To ona wywołała niemałe zamieszanie, na siłę sprowadzając do domu obcą kobietę. Po co? Aby przywrócić jej synowi chęć do życia. To brzmi bez sensu i takie jest. Samobójca nigdy nie powie, że chce się zabić, tylko wykona postawiony sobie cel. Każda inna decyzja jest próba szukania pomocy. Można częściowo zrozumieć zachowanie matki, która szukała jakiegokolwiek ratunku dla swojego dziecka. Pocieszanie samobójcy jest karygodne. To zupełnie tak, jakby próbować odciągnąć osobę uzależnioną od nałogu - nie da się i jeszcze na złość postąpi wbrew nam. Samobójca nie szuka pomocy, a jeśli tak - wcale nie chce śmierci. W akcie desperacji nie ma miejsca na zawahania. Człowiek jest istotą myślącą i musi sam podejmować decyzje. Sprowadzanie kogoś tylko po to, żeby pocieszył, jest uwłaczające i podaje w wątpliwość jego zdolności logicznego myślenia. Człowiek samodzielnie odpowiada za swoje czyny i nie nam oceniać podjęte przez niego decyzje. Pomysł na fabułę okazał się chybiony.
„Zanim się pojawiłeś” Jojo Moyes to sztucznie rozdmuchany bestseller, napisany na kolanie. Autorka posłużyła się znanymi wszystkim schematami fabularnymi. Właściwie po kilku stronach wiadomo, jak wszystko się potoczy. Wadą tej książki jest jej koszmarna przewidywalność. Zachwyty nad nią nijak mają się do treści. Ta powieść umiera, przygnieciona natłokiem naprawdę godnych tytułów na rynku wydawniczym. W żaden sposób nie wzrusza. Czytelnika wprawia jedynie w dezorientację i zażenowanie płytkością treści. Szkoda na nią czasu. Jak nietrudno się zapewne domyślić, powstała już jej kontynuacja. Ten tom jednak zraża realizacją pomysłu. Książka jakich wiele. Najlepiej nie czytać, ale decyzja każdego jest kwestią indywidualną.