Dawno nie czytałem tak 'świdrującej umysł' niepokojącymi treściami książki. Opisane przez autora zjawiska ostro widać w 'domenie' nauk przyrodniczych i ścisłych. Frank Furedi, jako socjolog, współczesną infantylizację, subiektywizację, sformalizowaną i domyślną inkluzję i afirmację przeciętności z niepokojem obserwuje również w obszarze kultury i nauk humanistycznych. Wszechogarniające 'równanie w dół' zabija ludzką kreatywność, cenny etos, ideowość, społecznie potrzebne relacje i stymulujące interakcje. W efekcie dochodzi do narastającej pauperyzacji elit, schlebiania prymitywizmowi, społecznego konformizmu, łatwej politycznej manipulacji i 'macdonaldyzacji' czy 'disneylandyzacji' (*) przestrzeni uniwersyteckiej, głównie na styku wykładowca-student. "Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?" jest krzykiem o opamiętanie, wołaniem na puszczy i, idącym w poprzek oczekiwaniom popularnym, rozbudowanym esejem. Atrakcyjności książce, w mojej ocenie, dodaje zawarta w niej druzgocąca krytyka fundamentów postmodernizmu, który pod pozorami intelektualnej treści niszczy sporo wartościowych mechanizmów. Furedi, jako zwolennik poszukiwania Prawdy, stawia się w roli outsidera.
Socjolog już we wstępie poddaje dekonstrukcji kluczowe mechanizmy atrofii wartościowych składników życia intelektualnego. Według niego, to zinstytucjonalizowana przez establishment potrzeba panowania nad masami wymusiła na elitach instrumentalizację własnej aktywności, a co gorsze sprawiła, że nauka i kultura stały się środkiem służącym zupełnie obcym im celom. Potrzeby demokracji, rynku i dogmatycznie pojmowana partycypacja, przemodelowały świat intelektualnego wysublimowania w produkt dostosowany do każdego. Społecznie pożądane wysokie standardy nauczania i emocje oferowane przez sztukę, uległy celom pragmatycznym i spłyconej publicznej procedurze negocjowania ich wartości. W konsekwencji, pozorna równość wszystkich prowadzi do utrwalanego oszustwa, którego dopuszczają się elity wobec większości (str. 23). Uzasadnieniem takiej drogi miałaby być terapeutyczna moc inżynierii społecznej, która nie wykluczając nikogo, leczy jednostkowe kompleksy i chroni zbiorowość przed wymagającą dorosłością. Chyba taka jest główna diagnoza autora, w kolejnych rozdziałach poddana pogłębionej analizie z przykładami brytyjskiej i amerykańskiej rzeczywistości politycznej, społeczno-kulturalnej i uniwersyteckiej.
Ostrze zarzutów w głównym wątku narracji skierowane jest właściwie ku wszystkim. Winni są politycy szukający taniego poparcia (stawiając na niewyszukaną sztukę i edukację budującą w społeczeństwie dobre samopoczucie), elity intelektualne, które poddając się koniunkturze wpisują się w szablony biurokracji, wszyscy pozostali, którzy zamienili ambicję na pozory uczestniczenia w czymś wartościowym. Jest w języku autora sporo ogólnych diagnoz, które wymagałyby szerszego kontekstu (np. odniesienia się do nieuchronnych globalizacyjnych przemian ostatnich dekad). Większość jednak z tego, co pisze autor, będzie czytelnikowi uwierać; kilka rzeczy zostanie 'postawiona na głowie'. Podobno z ankiet wynika, że 80% z nas uważa się za elitę intelektualną okupującą ostatni decyl 'najbystrzejszych z ludzi'. Co zrobić więc z takimi słowami (str. 122):
"Kreatywność nie jest cechą charakteru, lecz wynikiem natchnienia i ciężkiej pracy. To właśnie dlatego większość z nas nie tylko nie jest kimś wyjątkowym, ale też zbyt często nie ma okazji, ani inklinacji, by kimś takim się stać."
Perspektywa katedry humanistycznej i odwoływanie się do przykładów kultury, nieco mi uwierało wybiórczością. Trochę zbyt wyrafinowanie odczytał socjolog sens sztuki, jakby leczył jakiś kompleks (str. 120). Jednak 'niewyrobiony konsument' obserwujący obraz Picassa będzie miał raczej więcej sensownego do powiedzenia (a przynajmniej jego wrażenia będą pożądane), niż obserwujący tablicę zapisaną wzorami teorii strun. Mam wrażenie, że Furedi unikał jednoznacznych, choć subtelnych, różnic w 'popularnej socjalizacji' artyzmu sztuki i nauki (szczególnie tej współczesnej, często niemal niepoddającej się sensownemu uproszczeniu do języka strawnego dla laika). W związku z moimi uwagami koresponduje autorski zabieg zredukowania 'eksperta uniwersyteckiego' do roli instrumentalnie traktującego zadania specjalisty, czy ograniczonego własnymi zainteresowaniami technika (str. 67). Problem atomizacji, rosnącej hermetyzacji i zamknięcia metodologicznego, to szeroki temat, którego socjolog nie miał szans poruszyć w tak niewielkiej pracy, choć pozwolił sobie na przesadne uproszczenie. Dystansując się od akademickiego języka ekspertyz (str. 41) trochę stawia się profesor w roli obłąkanego idealisty, który wciąż widziałby 'wielkie zadanie' dla wymarłej profesji wszechwiedzącego autorytetu wyjaśniającego każdy aspekt świata. Wydaje mi się, że na aż taki intelektualizm nie ma szans. To mrzonka.
Dla kogo jest to książka? Myślę, że dla każdego. Podobno uczymy się wyłącznie wtedy, gdy musimy własne przekonania zderzyć z faktami, które im przeczą. Stąd polecam ją szczególnie tym, którzy dążą do pełnego egalitaryzmu wiedzy i kultury (np. twierdząc, że każda książka jest równie dobra), nauczycielom i wykładowcom, którzy zmagają się z kolejnymi pokoleniami dzieci i młodzieży chyba coraz bardziej wymuszającej spłycanie edukacji, rodzicom, którzy własne dziecko uważają za geniusza, a z drugiej strony - bezwzględnym elitarystom, którzy własny snobizm hodują wytrwale (w książce dostajemy bardzo ciekawą analizę snobizmu à rebours). Nie z wszystkim się zgadzam z Furedim. Bez wątpienia jednak każdy akapit wart jest poważnego namysłu.
"Gdzie się podziali ..." to piękny przykład bezkompromisowości, jasności i zwięzłości stawianych tez, odważnego naruszenia zasad poprawności politycznej w imię uczciwości i szacunku dla niepospolitych dóbr wymagających umiejętności rozwijanych ciężką pracą. Choć Prawda, o której poszukiwanie przez intelektualistów dopomina się autor, w dobie fundamentalnej przypadkowości rzeczywistości odsłanianej przez świat kwantowy rozmywa się współcześnie. To taki apel pozostaje jednym z niewielu wartościowych dla mnie typów konserwatyzmu.
BARDZO DOBRA - 8/10
=======
* Sedno pojęć tkwi w procesie postępującego zabawowego podchodzenia do procesu uczenia, gdy system edukacji traktuje się, jako kolejny obszar podlegający prawom konsumpcji. W takim modelu to uczeń/student dyktuje warunki formalnego przebiegu własnej edukacji.