Łudu-budu bum trach pyk i polecieli, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo poco, ale lecą aż się kurzy. A nie, przepraszam, lecą w nadprzestrzeni, a tam nic nie ma prawa się kurzyć. Nic też nie ma prawa się zepsuć toż to ruska technika, nie gniotsa i nie łamiotsa, ale jednak coś nawala. Jest bardzo źle z sześciu przeżywa czterech ale jak to w bajkach bywa, jak coś ci zabiorą, to muszą ci coś dać, no i dają, planetę z lądami, morzami i atmosferą, cud nad cuda i dziw nad dziwy, bo znacznie łatwiej trafić w totka niż na takie cudo w kosmosie.
W taki to tragiczny, ale i nader w tym pechu szczęśliwy sposób rozpoczyna się nasza przygoda z książką Jewgienija. Fizyk, Cybernetyk, Doktor i Praktykant (jakaś fascynacja Lemem i jego Edenem ?) są w tragicznym położeniu. Nie wiedzą gdzie są, bo wyszli z nadprzestrzeni w trybie awaryjnym, mają tylko siebie i szalupę, która swoją drogą też dość mocno ucierpiała w awarii rozpoczynającej powieść. Robot uniwersalny (standardowe wyposażenie szalupy ratunkowej) po wypakowaniu i włączeniu, dał w długą i tyle go widzieli. I zginęli by marnie nasi dzielni odkrywcy kosmosu, bo nawet sierpa i młota ze sobą nie zabrali, gdyby nie to, że planeta jest sztucznym tworem. Świat ten jest zarazem testem dla przybywających na niego podróżników. Nagroda jest znacznie lepsza, większa i bardziej godna uwagi, niż to co ma Biedronka za naklejki.
Znakomity pomysł, kilka nader ciekawych i niekonwencjonalnych rozwiązań, jakie zawarł autor w tej książce, mogło dać znakomity rezultat. Niestety został on zmarnowany przez patos rosyjskiego kosmonauty bohatera. Ale tak to już jest, jak na ziemi trwa zimna wojna i nawet fantastyka musi się jej podporządkować.
Książka w mojej ocenie, w zasługuje na 4.5-5, można ją przeczytać ze względu na pomysł, ale nie trzeba.