Chyba znów zacznę jeździć pociągami. Dawniej, jako stęskniona za rodzinnym ciepełkiem studentka, przemierzałam trasę między Krakowem a moim wielkopolskim miasteczkiem tyle razy, że mogłabym już ze dwukrotnie okrążyć kulę ziemską. Spotykałam w tych podróżach różnych ludzi – zaaferowanych biznesmenów na dorobku (bo ci, którzy się już dorobili, nie jeżdżą przecież pospiesznymi, i to drugą klasą…), urocze staruszki potrafiące w 7 godzin opowiedzieć przygodnym słuchaczom prawie całe swoje życie, rozwrzeszczanych żołnierzy na przepustkach czy kibiców piłkarskich oblewających w przedziałach kolejne zwycięstwo swojej drużyny… Ci ostatni zaprosili mnie nawet – jako zagorzałą fankę piłki nożnej – na mecze ich ukochanego zespołu – prosto do klatki tzw. huligansów. Przyznam jednak, że nie zdarzyło mi się nigdy, by któraś z poznanych podczas jazdy osób zaproponowała mi pracę czy mieszkanie.
Tym bardziej zazdroszczę więc Honoracie, głównej bohaterce powieści „Pałac z lusterkami” Anny Pasikowskiej, którą spotyka taka właśnie przygoda, i to w bardzo trudnym momencie życiowym, kiedy – zmuszona okolicznościami, porzuca swoje dotychczasowe warszawskie życie i razem z córeczką wraca do rodzinnego Szczecina. A później? Później jest już tylko lepiej, choć na happy end trzeba, rzecz jasna, trochę poczekać. Bo, oczywiście, happy end być musi, jak w każdej dobrej bajce, podobnie jak: pałac (jest!), lusterko (niejedno!), smutna księżniczka (obecna!), dobra wróżka (tutaj – cała banda takowych!) oraz przystojny książę (zwarty i gotowy!). Nie brakuje też demonów z przeszłości, które niejednokrotnie spróbują głównej bohaterce przeszkodzić w dążeniu do szczęścia…
Warto zauważyć, iż akcja tej iście baśniowej historii okraszona została piękną opowieścią o dawnym Szczecinie i jego dziejach, o pasji odnajdywania skarbów przeszłości oraz o radości życia, której nie przyćmiewa nawet podeszły wiek i przeżyte trudne chwile. To przesłanie niesie w sobie postać Heleny, seniorki rodu Wysocickich, która – choć to sędziwa staruszka – ma w sobie chyba najwięcej energii życiowej ze wszystkich pojawiających się w „Pałacu z lusterkami” osób. Przyznam też, że – ze względu na tę cechę, a także na wybitne podobieństwo do innej, znanej mi już osobiście wspaniałej seniorki, która również niejedną przeszkodę musiała w swoim długim życiu pokonać – właśnie najstarszą lokatorkę pałacu z lusterkami darzę największą sympatią, bliską wręcz rzeczywistemu przywiązaniu.
Oczywiście, można tej książce wiele zarzucić. Kuleje nieco charakterystyka postaci pierwszoplanowych: wydają się dość papierowe i schematyczne, albo zdecydowanie dobre, albo – zdecydowanie nijakie… Czarnych charakterów na pierwszym planie nie widać zupełnie, pojawiają się jedynie w tle – jak rodzice czy teściowa Honoraty. Paradoksalnie, bohaterowie drugiego planu wydają się przy tym, choć w założeniu stanowić mają tylko tło, znacznie prawdziwsi niż Honorata czy rodzina Wysocickich z wyłączeniem Heleny. Prawdziwsi – bo wielowymiarowi, jak choćby teść Honoraty, który podczas choroby psychicznej żony wiąże się emocjonalnie z inną kobietą.
Całość ratuje zdecydowanie sprawnie poprowadzona narracja – płynna, potoczysta i zajmująca, można powiedzieć – gładka jak oszlifowane lusterka na fasadzie tytułowego pałacu… Choć tu znów natykamy się na paradoks, bo to, co stanowi niewątpliwą zaletę narracji, niszczy zarazem dialogi, odzierając je z pozorów prawdopodobieństwa, czyniąc zbyt grzecznymi, a przez to – nieco pozbawionymi emocji. Usprawiedliwienie może stanowić jedynie fakt, iż w końcu obracamy się tutaj w wyższych sferach, w których być może nie przystoi posługiwanie się potocznym, chropowatym językiem.
I wreszcie – nieco naiwna intryga miłosna w książce też pewnie nikomu nie wyda się szczególnie odkrywcza – nie liczcie na to. Zresztą – podobno wszystko już w księgach opisano… Ale – do kroćset! – w baśniach nie o to przecież chodzi! Nie po to też sięgamy po nie, by dać się zaskoczyć odejściom od schematów i niebanalnym rozwiązaniom! Dlatego moja ocena książki Anny Pasikowskiej – mimo wspomnianych uchybień – pozostaje pozytywna: bo baśniowa konwencja pozwala wiele z tych drobnych potknięć usprawiedliwić. A ja? Ja kocham bajki oraz baśnie, zwłaszcza te o szczęśliwych zakończeniach. I uwielbiam czytać o dobrych ludziach, do których w końcu uśmiecha się los, pozwalając im nadrobić stracone lata i wyrównać rachunek krzywd. To daje mi nadzieję, że i na mnie gdzieś tam, w którymś pociągu, czeka jeszcze ktoś lub coś miłego, jakaś życiowa niespodzianka, zagubiony pod obitym firmowym materiałem siedzeniem wygrany los na loterii… Kto by nie chciał przeżyć takiej przygody?
Polecam więc „Pałac z lusterkami” wszystkim spragnionym prostych i budujących opowieści, których akcja dzieje się wprawdzie tu i teraz, a nie za górami i za lasami, lecz które mimo to mają w sobie magię godną najlepszych historii pana Andersena… No i oczywiście wszystkim tym, którzy – przeżywszy w zimie dworcowo-pociągowy koszmar – chcieliby odzyskać choć trochę sympatii do pewnego przewoźnika. Niech zobaczą, co jeszcze może się zdarzyć w PKP… ;)