Sięgnąłem po ten wywiad-rzekę z zainteresowaniem, bo bohater książki, wybitny historyk mediewista to z pewnością postać nietuzinkowa, w swoim czasie pełnił wysokie funkcje państwowe, był m.in. ministrem edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Niestety, spotkało mnie rozczarowanie, poniżej objaśnię dlaczego.
Pochodził Samsonowicz ze świetnej przedwojennej rodziny, ojciec był profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i pobierał profesorskie pobory – 1200 zł miesięcznie – na owe czasy suma olbrzymia, więc przed wojną rodzina żyła na bardzo wysokiej stopie. Po wojnie rozpoczął studia w 1947 r. i ukończył je zanim staliniści przykręcili śrubę, więc mógł zostać na uniwersytecie. Szybko wstąpił do partii, bo jak sam mówi, podobało mu się marksistowskie podejście do historii (wyrzucono go z PZPR dopiero w 1982 r.) i zaczął robić błyskotliwą karierę naukową, dość powiedzieć, że został profesorem w wieku 41 lat. Można pomyśleć, że był pieszczoszkiem systemu: częste wyjazdy do Francji, wakacje w Jugosławii w latach 60., wspomina o tym półgębkiem, ale w tamtych czasach to były przywileje dla nielicznych. Z drugiej strony był rzetelnym naukowcem piszącym poważne prace (o swojej pracy naukowej nic niestety nie mówi), nie angażował się w politykę, robił swoje. Według kanonów obecnej polityki historycznej był kolaborantem, ale takich ludzi w czasach PRL-u były miliony – milcząca większość oportunistów.
Właściwie całą książkę wypełnia rozmowa o historii PRL-u, której Samsonowicz był świadkiem, a czasami uczestnikiem, ale jego sądy są sztampowe, często myli fakty, lub ich nie zna. Na przykład broni Powstania Warszawskiego przytaczając zgrane argumenty, że gdyby Powstanie nie wybuchło, to skutki byłyby podobne: „zamiast hekatomby Powstania Warszawskiego moglibyśmy mieć hekatombę drugiego Katynia.” (str. 53). Kto to może wiedzieć... A gdy mówi o czasach późniejszych, jest jeszcze gorzej, nuda i komunały. Gdy np. porównuję tę książkę z 'Zajeździmy kobyłę historii' Modzelewskiego, też będącą wspomnieniami historyka z czasów PRL-u, to Samsonowicz przy Modzelewskim wypada blado, bladziutko.
Trochę ciekawiej opowiada o czasach Solidarności i początkach stanu wojennego; był wtedy rektorem Uniwersytetu Warszawskiego, więc sporo przeżył, ale znów to mowa gładka i niezbyt interesująca, jakby wciąż był urzędującym politykiem, a nie świadkiem historii. Na początku lat 90., jak już wspomniałem, był ministrem edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. I wciąż broni brzemiennej decyzji o wprowadzeniu tylnymi drzwiami religii do szkół, która miała miejsce w czasie jego ministrowania.
W sumie miałem wrażenie czytania gładkiej, mało interesującej rozmowy, bez pasji i interesujących wątków. Duże rozczarowanie.