Już od dawna chciałem przeczytać przygody Sherlocka Holmesa i jego wiernego towarzysza doktora Watsona. Jednak nigdy nie mogłem przemóc się by kupić jedną z książek, więc gdy zobaczyłem Psa Baskerville’ów w bibliotece, od razu ją pożyczyłem.
Moje zainteresowanie Holmesem nigdy nie było wielkie, mając do wyboru jego, albo Herkulesa Poirot’a wykreowanego przez Agathę Christie, zawsze wybierałem tego drugiego. Czemu? Nie mam pojęcia. Może dlatego, że najbardziej poczytną pisarkę na świecie znałem od dłuższego czasu i wiedziałem, że nigdy się nie zawiodę. Niektórzy mogą powiedzieć, że to zbrodnia porównywać te dwie serie, no ale cóż mogę powiedzieć na swoją obronę? Może tylko to, że przygody najbardziej znanego detektywa wciągnęły mnie bez reszty.
Sir Arthur Conan Doyle stworzył postać ponadczasową. Przygody Sherlocka możemy oglądać w przeróżnych wersjach kinowych i serialowych (mimo oburzenia w stosunku do przeniesienia przygód detektywa w czasy współczesne, mi najbardziej przypadł do gustu serial zrealizowany przez BBC z Benedictem Cumberbatch’em w roli głównej), jak i czytać oryginały książkowe.
Wiem, powiecie, że Pies Baskerville’ów nie jest pierwszą przygodą Holmesa, ale uważam, że przy tak różnorodnych sprawach rozwiązanych przez niego, kolejność nie jest ważna.
Nad starym, tytułowym rodem ciąży od wielu pokoleń okrutna klątwa. Legenda głosi, że praprzodek rodu, Hugon, został rozszarpany przez ogromnego, czarnego psa, o gorejących oczach i pysku umazanym we krwi. Miała to być kara za rozpustne i grzeszne życie Hugona, który był okrutnym i chciwym człowiekiem. Ostatni z rodu, sir Henry, zostaje wezwany do swojego dziedzictwa aż z Kanady, gdyż jego daleki wuj, sir Charles ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Na miejscu śmierci, zostają odnalezione ślady ogromnego psa. Wszystko wskazuje na to, że i sir Charles’a dopadła klątwa rodu, a co za tym idzie jego potomkowi również grozi straszliwe niebezpieczeństwo.
Zgłasza się on z prośbą o pomoc do sławnego detektywa, Sherlocka Holmesa i jego przyjaciela Watsona. Ci przyjmują sprawę, a Watson zostaje oddelegowany by strzegł sir Henry’ego w jego ogromnej posiadłości.
Przyznam szczerze, zagadka jest świetnie skonstruowana. Bardzo nietypowa i oryginalna, a co za tym idzie, czytelnik nie może się oderwać od książki choć na chwilę. Również spodobał mi się sposób prowadzenia narracji – raz mamy fragmenty z prywatnego dziennika doktora Watsona, a raz dalsze wypadki są nam przedstawiane w formie sprawozdań pisanych do Holmesa. Również i główny bohater powieści Doyle’a jest taki jak został rozreklamowany – ekscentryczny, opryskliwy, czasem niemiły i zadufany sobie jegomość, który jest świadom swojego ogromnego talentu, którego nie sposób nie lubić.
Autor świetnie opisuje tamte czasy (mamy koniec XIX wieku), zarówno podejście do życia, jak i panującą kulturę. Kolejni mieszkańcy moczarów są niebywale różnorodni, przedstawiają różne typy klas społecznych, róże zachowania i nawyki. Akcja pędzi niczym na złamanie karku, czytelnik nie ma ani chwili na odpoczynek, zawsze coś się dzieje, kolejne tropy pojawiają się jak grzyby po deszczu, a niejako prowadzący sprawę Watson nie może być niczego pewien, ani tego, komu powinien ufać. Również fabuła zdaje się niezwykle przemyślana i skonstruowana z ogromną dbałością o każdy szczegół.
Troszeczkę się rozczarowałem, w momencie, gdy Sherlock, na kilkadziesiąt stron przed końcem, jednoznacznie wskazuje na mordercę, przez co cała zagadka traci na wartości. Rozumiem, że zostaje kwestia upiornego psa, jednak ta nie jest aż tak wymagająca jakby to mogło się zdawać. W moim wydaniu na stronach 34 i 35 znajduje się mapa, która jest.. spojlerem. Mamy na niej zaznaczone wszystkie szczegóły i tropy, które Watson odkrywa na kolejnych kartkach powieści. Niestety są i zaznaczone miejsca, które prowadzą głównych bohaterów do finałowego rozwiązania. Jednak i to mogę wybaczyć, choć straciłem trochę ochoty na dalsze czytanie w pewnym momencie, bo fabuła jest naprawdę dobrze skonstruowana i grzechem mym jest, że do tej pory nie poznałem twórczości Doyle’a.
Sherlocka Holmesa nie trzeba polecać – to klasa sama w sobie. Jednak jeśli jeszcze nie miałeś okazji by poznać najbardziej ekscentrycznego detektywa na świecie, nie zwlekaj. Warto.