Przed kilku laty sięgnęłam po powieść Katarzyny Misiołek "Ostatni dzień roku" i pamiętam, że nie byłam zachwycona tą historią. Nie miałam też ochoty na następne powieści autorki, których pojawiło się od tego czasu naprawdę sporo. A tymczasem kilka dni temu na półce z nowościami w mojej bibliotece pojawił się interesujący tytuł, który mocno mnie zaintrygował - "Pod słońcem Florydy". Pomyślałam sobie, że miło będzie tego lata znów znaleźć się w tym urokliwym zakątku Stanów Zjednoczonych, choćby za sprawą powieściowej fabuły. Tym samym postanowiłam dać autorce drugą szansę.
Książka stanowi pierwszy tom cyklu "Miasteczko Tarpon Springs" i opowiada historię pewnej rodziny o polskich korzeniach, której przodkowie przed laty wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, by tam spędzić życie. Tony Kubiak to 76-letni senior rodu, któremu urodziła się malutka córeczka Corinne. Chrzest dziecka staje się okazją do rodzinnego spotkania. I w ten sposób na uroczystości w Tarpon Springs pojawia się troje dorosłych dzieci Antoniego, jego czternastoletnia wnuczka oraz była żona wraz z obecnym mężem - przyjacielem Tony'ego. Podczas rodzinnego spotkania wychodzą na jaw skrzętnie skrywane sekrety. Okazuje się, że niemal każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, a małe turystyczne miasteczko na półwyspie wcale nie jest takie bezpieczne i sielankowe, jakby się mogło wydawać.
Floryda jest interesującym miejscem wśród wszystkich 50 stanów USA, a położone tam miejscowości są naprawdę wyjątkowe, o czym pewnego dnia przekonałam się osobiście. Sięgając po tę powieść miałam nadzieję, że uda mi się poczuć atmosferę i klimat małego Tarpon Springs położonego nad samym oceanem. Liczyłam na to, że dzięki lekturze tej powieści powrócą do mnie miłe wspomnienia z wakacji spędzonych jakiś czas temu na Florydzie.
Niestety...
Katarzyna Misiołek stworzyła opowieść, która przywodzi mi na myśl amerykańskie tasiemcowe seriale oraz długie, nudnawe telenowele. Mamy tu sporą grupę bohaterów obdarzonych przeróżnymi problemami, która dość nieudolnie poszukuje szczęścia w życiu. Spotkanie rodzinne staje się dla nich idealnym pretekstem do pokonywania własnych trudności. Powieść jest przegadana, płytka, mało ciekawa i bardzo przewidywalna.
Nie ma tu miejsca na słoneczne opisy przyrody, bryzę oceanu, błękitne niebo i... malowane słowem wyjatkowe krajobrazy tak charakterystyczne dla Florydy. Nie ma miejsca na emocje, o których autorka nas jedynie informuje, ale sam przekaz do nas nie trafia. Stopniowanie napięcia również wypadło słabo, tym bardziej, że pojawia się wątek kryminalny, który tego wymaga.
Na plus mogę zapisać fakt, że książkę czyta się błyskawicznie. Kreacje bohaterów wypadły całkiem interesująco, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Główna bohaterka zdecydowanie zbyt niedojrzała jak na kobietę po czterdziestce, matkę dwóch dorosłych synów i niemowlęcia, ale pod względem charakterologicznym postaci są dość różnorodne. Doceniam, że autorka chciała poruszyć w tej powieści trudne tematy takie jak rasizm, przemoc czy przestępczość, ale oczekiwałam jednak zdecydowanie więcej.
Zastanawiam się skąd takie wysokie oceny tej książki i myślę sobie, że historia może się podobać fanom tasiemcowych telenoweli, a takich osób na pewno nie brakuje. Ja niestety znów się zawiodłam na powieści Katarzyny Misiołek, czuję się mocno rozczarowana i najprawdopodobniej nie będę już sobie zawracała głowy dalszym ciągiem tej opowieści, w której autorka proponuje wycieczkę do Teksasu.