... z najlepiej sprzedających się autorów science-fiction we Francji, ale z pewnością nie będzie autorem do którego książek wrócę.
Ojej, powiecie,
przecież Ty lubisz postapo, Chasse. Co się stało? Ta książka była irytująca, odpowiem. I męcząca, dodam. I w ogóle jakaś taka bezbarwna.
Zacznijmy może od tego, że paryskie metro nie jest jakimś tam zwykłym metrem, ale Metrem 2033. 2033, rozumiecie? Jak pierwsza książka Głuchowskiego. I ten żarcik może byłby dobry w internecie, gdzieś na Wattpadzie albo na jakimś blogu z opowiadaniem w odcinkach, ale nie w książce. W książce nazywanie metra ,,METREM 2033'' drażni. I to drażni tym bardziej, że to sformułowanie jednak dość często pojawia się w tekście.
Autor nie wiedział jednak kiedy ,,ze sceny zejść'' z takim żartem, więc wepchnął w fabułę różne pseudoteorie dotyczące tego, dlaczego 2033, a nie - powiedzmy - 19. Czy to była liczba pierwszych ludzi w metrze? Kto to wie, kto to wie...
(My wiemy.)
Fabuła może byłaby ciekawa, gdyby los któregoś z bohaterów nas interesował - ale tu wszyscy są jacyś tacy... niemożliwi do polubienia. Oczywiście mamy główną bohaterkę, Madonnę z Bac, która wyruszyła ze swoimi przybocznymi w objazdówkę po stacjach, żeby przekonać ludzi do tego, że cały lewy brzeg Sekwany powinien się zjednoczyć. Tylko co z tego, skoro zamiast być silną postacią kobiecą jest po prostu głupia? Nie zliczę ile razy zignorowała - skądinąd dobre - rady Mitcha i wpakowywała się w sytuacje które w prawdziwym świecie skończyłyby się dla niej mniej lub bardziej szybką śmiercią.
I w sumie nie tylko dla niej.
Ale nic się nie stało, bo wiecie, fabuła.
Dla spokoju fabuły mamy też w książce bardzo ograniczoną ilość mutacji, które pojawiają się wśród nowych pokoleń. Mamy noktów (widzących w ciemności), ludzi-kretów dla których zabrakło fajnej nazwy (słyszących w ciemności), wibrunów (czujących w ciemności, jak foki w wodzie wyczuwają ruchy ryb) i zgadunów (czyli jasnowidzów). Mamy też intrygi, politykę, grupę wolnych duchów-najemników (Pancernych) i fanatyków Wyłonienia.
Z tymi ostatnimi, przyznam, wiązałam pewne nadzieje. Ale oni też są jednowymiarowi i głupi.
To może chociaż styl? Może to było warte uwagi?
Nie. A to ze względu na denerwujące powtórzenia, które pojawiają się w tekście. Zaraz na samym początku pojawiła się informacja o tym, że białe skorpiony są niebezpieczne. I wiecie co? Zapamiętałam ją od razu. Może dlatego, że skorpiony darzę pewną sympatią, nieważne. Ważne jest to, że ten biały skorpion pojawił się jakąś chwilę później (jako ksywa jednego z Pancernych, ale to byłam w stanie wybaczyć), potem jeszcze kilka razy jako przenośnia, potem we własnej skorpioniej osobie, potem jeszcze raz jako metafora i na pewnym etapie byłam tym już tak poirytowana, że miałam ochotę książką rzucać.
Powieści Bordage'a nie polecam. Jest wiele innych, o niebo lepszych książek z tego uniwersum - jak choćby ,,
Piter'' Szymuna Wroczka. Na historię Madonny z Bac i jej towarzyszy w zasadzie szkoda czasu.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl