Do tej pory w wielu powieściach spotykaliśmy się ze śmiercią i ucieczką przed nią, musieliśmy również znosić utratę wielu bohaterów. Tutaj problem jest inny, bowiem bohaterka już umarła. Umarła i powróciła. Przeżyła tak zwaną śmierć kliniczną. Ale co się naprawdę w tym czasie stało? Nikt nie wierzy dziewczynie, która twierdzi, że prawie przepłynęła przez jezioro w drodze do podziemia. Podobno tylko to sobie wymyśliła. Wobec tego dlaczego od tamtego czasu pojawia się przy niej ON? I to w dodatku w sytuacjach, kiedy go najbardziej potrzebuje. Jakby tego było mało, podarował jej wyjątkowy talizman, Kamień Persefony, który ma ją chronić przed złem.
Dziewczyna czuje się inna, jakby już nie pasowała do tego świata. Po przeprowadzce ma nadzieję, że dopasuje się do nowego otoczenia. Jednak dlaczego ON znajduje ją i tutaj? Czy próbuje ją przed czymś ostrzec? Czy chce ją zabrać z powrotem do podziemia, tym razem żywą? Jaki obrót przybiorą wydarzenia i czy wróg jest w tajemniczym Johnie, czy może gdzieś indziej, gdzieś gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy nawet szukać?
On piękny i tajemniczy, ona zamknięta w sobie i „mała”. Wydawałoby się to dobrze już znanym schematem. Faktycznie. Jednak patrząc na całą powieść widać coś zupełnie nowego i świeżego, nie koniecznie łatwego. ON jest bóstwem śmierci, a Ona powróciła z zaświatów. Pierce z inteligentnej i miłej dziewczyny, stała się zamknięta w sobie i zwariowana, a rówieśnicy się od niej odwrócili. To właśnie Pierce jest narratorką, co jest równie tajemnicze jak wszystkie inne zdarzenia. Dziewczyna wcale nie przejmuje się niemiłymi komentarzami rówieśników na jej temat, próbuje tylko ochronić przed złem swoich najbliższych. Jak jednak ochroni rodzinę, skoro nie potrafi nawet uratować siebie?
Książka jest bardzo ciekawa, chociaż w tej części nie dzieje się zbyt wiele. Może to właśnie jest przeciwieństwo innych książek. Bo mimo iż akcja nie jest wartka, czytelnik tak, czy inaczej nie potrafi oderwać się od lektury. Na pewno plusem jest zaskakująca fabuła, oraz niecodzienna bohaterka. Wszystko to znakomicie zlewa się w całość, dodatkowo zachwycając nas romansem, a książka wcale nie jest chaotyczna, pomimo iż właśnie taka jest jej bohaterka. Trzeba tutaj pochylić głowę, przed Meg Cabot, gdyż stworzyła naprawdę dobrą powieść.
Piercey nie da się nie lubić. Jest bardzo miła i przyjacielska, a przez pomoc innym, nawet jeśli był to tylko mały ptaszek, zginęła tragicznie. Przez tę śmierć i wzmożoną chęć walczenia ze złem, jest bardzo rozkojarzona i szybko staje się rozdrażniona w kontaktach z innymi.
John z kolei jest tajemniczą postacią, jak się dowiadujemy, bóstwem śmierci. Jednak kiedyś był normalnym człowiekiem, który zginął tragicznie i dlatego targają nim tak silne uczucia. Pomimo jego porywczości i agresywności, nie można go nazwać złem. W końcu, czy zło potrafi kochać?
Rodzina Pierce jest z pozoru bardzo kochająca. Jej matka stara się bardzo pomóc córce, a ojciec jest w stanie w każdej chwili zapłacić miliony za jej edukację, oraz wszystkie jej zachcianki. Nawet babcia, choć ma swoje tajemnice, wydaje się pomagać wnuczce. Wszystko powinno być dobrze, ale niestety nie jest.
Jeśli macie nadzieję na jakąś przyjemną i łatwą książkę, jak ja kiedy zaczęłam ją czytać, wiedzcie że nie jest to to, na co liczyliście. Jest to powieść o wiele bardziej filozoficzna i mądra, ale pomomo tego bardzo porywająca. Moim zdaniem Meg Cabot zdecydowanie rozwinęła się pod względem literackim, choć już wcześniej była naprawdę dobra. Myślę, że powoli staje się ona moją ulubioną autorką, a ta książka zdecydowanie stanie na liścia najlepszych powieści jakie przeczytałam.