Na początek trochę prywaty. Naprawdę ktoś powinien mnie kiedyś zdzielić w łepetynę i zabrać komputer, kiedy czytam książkę, bo jak zaczynam grzebać w Internecie na temat tego, co akurat czytam, rzeczy, których się dowiaduję, potrafią wpłynąć na moje podejście do lektury i odebrać radość czytania. Mimo wszystko postaram się udawać, że nie wiem tego, co wiem i spróbuję napisać moje przemyślenia na temat tej książki, jakby te informacje nie istniały. To jednak wcale nie przeszkadza mi pociągać nosem i cicho szlochać.
Allison Hanningan poznajemy w chwili, gdy właśnie ukończyła szkołę średnią i wraca ze Stanów do Francji, w której spędziła większość życia. Tu ma przyjaciół, rodzinę i chłopaka. Teraz Ally planuje dalszą przyszłość na studiach prawniczych. Wszyscy są z niej dumni, każdy jest szczęśliwy… poza samą zainteresowaną. W drodze do domu, następują pewne komplikacje. Samolot, którym Allison leci ze Stanów, w których spędziła ostatnie trzy lata, ma spore opóźnienie, dlatego dziewczyna zmuszona jest przeczekać całą noc na opustoszałym lotnisku. Kiedy z nudów dziewczyna wychodzi zapalić, ognia użycza jej tajemniczy młody chłopak o androgynicznej, acz bardzo urzekającej urodzie. Spędzają razem kilka niezapomnianych godzin, ale wtedy jeszcze nie wiedzą, co ich czeka. Kim okaże się tajemniczy Bradin? Ally podąży za sercem czy za rozumem? Do kogo nareszcie uśmiechnie się los?
Zauważyłam, że ostatnimi czasy wydawnictwa z upodobaniem wydają książki, które początkowo były fanficami. Czy to dobrze? Uważam, że tak, pod warunkiem, że fanfic jest dobry, a „Ostatnia spowiedź” zdecydowanie do tej kategorii się zalicza. Mamy okazję poznać mnóstwo utalentowanych (czasem odrobinę mniej) osób, które dzięki wydawcom mogą naprawdę rozwinąć skrzydła. Nina Reichter skorzystała z okazji i bardzo dobrze zrobiła. Tak sobie, jak i nam – czytelnikom.
Postacie stworzone przez Reichter są jak najbardziej charakterne i różne, co bardzo mi się podoba, łatwo tu jednak popaść w przesadę i autorka, niestety, momentami zapędziła się aż za bardzo, jednak nie mam jej tego za złe. W ostatecznym rozrachunku wykreowane przez nią postacie nie są bezpłciowe i nijakie, każdą cechują jakieś konkretne zachowania i motywy działania.
Fabuła jest jak najbardziej porywająca, a wydarzenia praktycznie nierealne i wręcz bajkowe, a niektóre sytuacje wydawały się wyjątkowo infantylne, ale kim bym była, gdybym nie poddała się ich urokowi? Przecież właśnie za to kochamy książki. Jest miłość, jest niepewność, jest intryga i tragedia – jest wszystko, czego od zawsze szukam w tego typu książkach i co tak rzadko udaje mi się znaleźć.
Język, jakim operuje autorka to coś nieprawdopodobnego. To jest zwyczajnie piękne. Takie właśnie słowa pragną czytać kobiety – piękne. Czasem podniosłe i patetyczne, chwytające za serce, czułe, ciepłe, wypowiadane szeptem, a jednocześnie tak głośne od zawartych w nich emocji. Czasem jednak gorzkie i pełne jadu, zawistne i mącące spokój, a taka mieszanka to wyjątkowo łatwopalny i bardzo wybuchowy materiał.
Jeśli nadal nie umiecie odpowiedzieć na pytanie, czy mi się podobało – PODOBAŁO SIĘ. Ogromnie się podobało. Czy przeczytam kolejny tom? Już nie mogę się go doczekać. Mam nadzieję, że do tej pory emocje związane z „Ostatnią spowiedzią” trochę opadną, bo książka wywołała w mojej głowie niemałe zamieszanie. Mam nadzieję, że wspomnienia z nią związane zatrą się odrobinę, bo kiedy ściągnę ją z półki i przeczytam raz jeszcze, zanim sięgnę po kolejną część, chcę mieć taką samą radość, jaką miałam przez te ostatnie dwa dni. Niechaj więc wieść się niesie, a Wy, moje drogie, które to czytacie, nie opierajcie się Bradinowi, kochajcie go, drugiego takiego nie ma i nie będzie.
„Bradin był delikatnością. On cały i wszystko, co było w nim.”
Komu polecam? Wszystkim osobom, które tak jak ja, szukają w książce o miłości tego „czegoś”, co chwyci je za serce i już nigdy nie puści, bo nie ma co się oszukiwać – taka książka już się nie powtórzy… „bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność”...
Ocena: 5.9/6