Czasem nachodzą mnie smutne myśli, jak brutalny jest rynek książki i jak często naprawdę wartościowe tytuły giną w zalewie nowości, nie otrzymując tyle uwagi, na ile zasługują. Właśnie takie myśli towarzyszyły mi przy lekturze “Dziewczyny ze szkła” Laury Anderson Kurk - chwytającej za serce powieści z gatunku young adult, łączącej trudny temat żałoby ze słodyczą pierwszej miłości i pięknym przesłaniem o łasce.
Bohaterką powieści jest 16-letnia Meg Kavanagh, od dziecka nazywana przez swojego brata Wyatta dziewczyną ze szkła, ze względu na jej ogromną wrażliwość. Kiedy Wyatt ginie w tragicznych okolicznościach, rodzina Meg rozpaczliwie próbuje poradzić sobie ze stratą, każdy na swój sposób. Przeprowadzka na drugi koniec Stanów ma być dla nich nowym początkiem, z dala od szeptów i współczujących spojrzeń. Henry Whitmire, jeden z uczniów z nowej szkoły Meg, nie wie, jaką tajemnicę skrywa dziewczyna, ale jest gotów zrobić wszystko co w jego mocy, aby jej pomóc. Czy jednak da się poskładać na nowo pękniętą taflę szkła?
Można by powiedzieć, że w tej książce nie ma nic oryginalnego - w końcu ile już powstało historii o nastolatkach z tragiczną przeszłością, przeprowadzających się do nowego miejsca i zmagających się ze związanymi z tym wyzwaniami? Na pewno czytałam ich już kilka, a jednak czytając “Dziewczynę ze szkła” wcale nie miałam wrażenia, że to wszystko już było. Autorce udało się stworzyć powieść świeżą, uniwersalną i piękną, zarówno w warstwie tekstowej, jak i w głębi jej przesłania.
Postać Meg na początku wzbudziła we mnie bardzo opiekuńcze uczucia - szczerze współczułam jej utraty brata, obojętności matki, konieczności radzenia sobie ze swoją żałobą w samotności. Ale w miarę jak zagłębiałam się w jej historię, coraz wyraźniej widziałam, że Meg nie chciałaby mojego współczucia i że jest o wiele silniejsza, niż się to wydaje jej samej. Jej wrażliwość z jednej strony czyni ją bardziej podatną na zranienie, skupioną na swoim wnętrzu i duszącą w sobie więcej, niż jest w stanie sama unieść, ale z drugiej strony powoduje, że Meg jest bardziej otwarta na ludzi i odnosi się do nich bez uprzedzeń i osądów. Bardzo poruszyła mnie jej historia, jej powolna droga do uzdrowienia, jej wewnętrzny świat - myślę, że każda osoba wysoko wrażliwa znalazłaby w Meg cząstkę siebie.
Powieść opowiada również o tym, jak różne oblicza może przybierać żałoba. Czasem jest to silna potrzeba zmiany otoczenia oraz rzucenia się w wir pracy, aby zagłuszyć ból i natłok myśli, a czasem to powolne opadanie w odmęty żalu, coraz niżej i niżej, aż wszystko inne przestaje mieć znaczenie - nawet najbliżsi. Myślę, że przez historię rodziny Kavanagh autorka chciała przekazać, że każdy ma prawo przeżywać żałobę na swój sposób i zawsze jest to długotrwały proces, ale ważne, aby nie zapominać przy tym o tych, którzy pozostali, a także że nie ma nic złego w szukaniu profesjonalnej pomocy, która czasem może okazać się niezbędna.
“Dziewczyna ze szkła” to także romantyczna opowieść o rodzącym się między Meg a Henrym uczuciu. Jestem zachwycona, jak delikatnie i mądrze autorka poprowadziła ten wątek, bez zbędnych dramatów i rzucania bohaterom kłód pod nogi. Związek z Henrym nie jest dla Meg kolejnym źródłem zmartwień, ale wręcz przeciwnie - daje jej oparcie, pomaga odnaleźć pokój i sens, których tak rozpaczliwie potrzebowała.
Debiut Laury Anderson Kurk udowadnia, że można pisać o współczesnych nastolatkach nie gloryfikując ich szkodliwych zachowań, jak to często bywa w literaturze młodzieżowej, ale i nie uderzając w moralizatorskie tony, a także w jak subtelny, nienachalny sposób można poruszyć tematykę wiary oraz jej wpływu na nasze codzienne życie i postrzeganie świata. Bardzo bym chciała, żeby na rynku pojawiło się więcej takich powieści. Z niecierpliwością oczekuję na polskie wydanie kontynuacji historii Meg, a was szczerze zachęcam do przeczytania “Dziewczyny ze szkła”, bo zdecydowanie zasługuje na to, żeby było o niej głośno.